Brawo Bartoszewski!

Ustąpienie  Władysława Bartoszewskiego ze  stanowiska honorowego przewodniczącego Rady Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (należy do MSZ), zasługuje na uznanie, którego zresztą Profesor nie potrzebuje, bo ma go aż nadto. Dopóki kilka dni temu nie „obrzygał” go (słowa Bartoszewskiego) min. Antoni Macierewicz, profesor Bartoszewski był jednym z ostatnich powszechnie uznawanych autorytetów w Polsce (mówimy o czasach odległych, kiedy nie „obrzygano” jeszcze Jacka Kuronia). Kiedy Bartoszewski (poza wszystkim były więzień, wybitny działacz oświęcimski) znalazł się wśród osób określonych jako agenci sowieckiego wywiadu („skrót myślowy” Macierewicza), pani minister Fotyga oraz Bracia Rządzący nabrali wody w usta. Nagabywany przez nienawistne media, premier Kaczyński powiedział, że Macierewicz ma do wykonania bardzo ważną misję likwidacji WSI, nie odciął się od „szarży słownej” ministra, a pani minister Fotyga powtórzyła za nim to samo, dodając od siebie, że nie ustosunkowała się do wypowiedzi likwidatora WSI ponieważ „nie ma wiedzy”. Zamiast bronić honoru swojej instytucji i swoich poprzedników (nawet jeśli jeden czy drugi na to nie w pełni zasłużył), pani Fotyga zachowała się jak pensjonarka na wizytacji. Jak ona będzie stawiać się Niemcom, Rosji i innym wrogim mocarstwom, jak będzie bronić interesu narodowego, jeżeli nie potrafi bronić swoich poprzedników z ostatnich 15 lat?
Gadanie o tym, że  Macierewicz ma ważną misję do wykonania (więc może pleść androny) jest zwykłą zasłoną dymną, ponieważ (1) można odciąć się od wypowiedzi nie odcinając się od autora, (2) można zmienić ministra. Jeżeli pani Fotyga może być ministrem Spraw Zagranicznych dużego państwa europejskiego, to wśród prawie 40 milionów mieszkańców znalazłby się zapewne jeszcze jeden utalentowany likwidator WSI, który swoimi wypowiedziami nie wprawia w zakłopotanie Braci Rządzących.

Czy jednak naprawdę wprawił ich  w zakłopotanie? Niekoniecznie, ponieważ „obrzyganie” Bartoszewskiego jest tylko fragmentem „obryzgiwania” wszystkich autorytetów z wyjątkiem miłościwie nam panujących. Przedwczoraj Herbert, wczoraj Geremek, Bartoszewski, Rosati, dzisiaj Jacek Kuroń, a jutro cały świat będzie u stóp Braci Rządzącej. Metoda hunwejbinów z IPN i z mediów jest prosta: Poza nami nie ma ludzi z marmuru, zresztą marmur też ma skazy, każdego można urządzić, wystarczy tylko chcieć. A chętnych nie brak, niektóre gazety wręcz specjalizują się w wyciąganiu kwitów, są wręcz ściekiem z IPN. Widocznie to się dobrze sprzedaje. Potem wystarczy przesłuchanie nazwać rozmową, rozmowę – negocjacjami, rozmówcę – agentem i  po kilku miesiącach takiej kampanii wygląda na to, że nie tylko dawna władza, ale i opozycja to były kanalie, a czysta jest tylko Brać Rządząca i jej kohorty.  Nieustanna czystka (np. wyrzucanie z TVP Dworaka, Grzywaczewskiego oraz innych antykomunistów z PO i zastępowanie ich kolejną generacją antykomunistów z PiS) to tylko dowód, że rewolucja zjada własne dzieci. „Obrzyganie” Herberta czy Bartoszewskiego ma tylko poniżyć wszystkich ludzi nieprzeciętnych, żeby na tym pustkowiu wyglądać pomnikowo. Można by pisać o rozmowach Herberta, o przesłuchaniach Kuronia, także o sowieckiej agenturze, ALE gdy to wszystko odbywa się pod hasłami walki z łże-elitą, gdy obala się okrągły stół jako zmowę różowych z czerwonymi, gdy codziennie rzuca się tłuszczy kolejny autorytet, gdy pisze się, że ksiądz był kapusiem,  twórca KOR „negocjował”, a wszyscy byli ministrowie SZ są podejrzani, to trudno się dziwić, że coraz więcej ludzi wyjeżdża, lub pragnie wyjechać, a większość tych, którzy zostają też chyba jest zdegustowana, bo najlepszy okres w historii Polski od kilkuset lat jest „obrzygiwany”. Co w tym złego, że przesłuchiwany  Kuroń nimi rozmawiał? Przecież prawie cała Polska marzyła o tym, żeby oni się dogadali. Dzięki temu mamy za sobą wspaniałych 15 lat wolności, które usiłuje zepsuć kilku panów, którzy czuli się niedocenieni. A ja pamiętam, jak w 1981 r. chyba w Otwocku, wściekły tłum chciał urządzić samosąd na milicjancie i dopiero Adam Michnik zdołał ten tłum opanować i uczynił to tylko słowami, tylko swoim autorytetem. Trzeba było wtedy wyjść z więzienia i  stanąć naprzeciwko tych ludzi.  Okazuje się, że to komuś wówczas  przeszkadzało i tę zadrę nosi do dziś.