Och, Karol

Może to i dobrze, że nie jestem w Polsce i nie muszę śledzić kontredansu w polskiej koalicji! Piszę z maleńkiej miejscowości Crestet, w Prowansji, położonej u stóp średniowiecznego zamku, pół godziny od Awinionu. Mieszkamy tuż obok starego kościółka, którego dzwonnica odmierza czas nie od koalicji do koalicji, ale od cesarstwa do cesarstwa. Uliczki są tak wąskie, że samochód trzeba  zostawiać u bram miasta. Wąskimi uliczkami snują się turyści z aparatami, szkicownikami lub akwarelami.

Pewnego dnia, w 1989 r., moi przyjaciele, którzy tu mają dom, zobaczyli, że na schodkach siedzi ktoś bardzo podobny do księcia Karola. Sądzili, że chyba im się przywidziało, bo wypili z radości za dużo wina, był to dzień, kiedy Mazowiecki został premierem. Kiedy podeszli bliżej, za plecami „księcia” pojawiła się ochrona, co ich upewniło, że u nich na schodkach siedzi prawdziwy Karol. Odważyli się zaprosić go do środka. Zaproszenie zostało przyjęte z zadowoleniem. Książę dokończył malować, po czym wspólnie z polskimi architektami wypili zdrowie rządu Mazowieckiego. Na koniec wizyty książę wpisał się do księgi rodzinnej:

Charles, September 1989.

Na szczęście nie wpisał jaką okazję świętowali, bo to był przecież rząd zgniłego kompromisu, po którym nasi obecni wielkorządcy muszą wszystko naprawiać. Nadejdzie jeszcze dzień, kiedy w prastarym Crestet odsłonięta zostanie tablica:

W tym domu Książę Karol pił zdrowie rządu Tadeusza Mazowieckiego.