O nawiedzonych

Porównanie Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki, dokonane przez Stefana Niesiołowskiego, wywołało straszne, ale nieuzasadnione zgorszenie w kręgach PiS. „Jarosław Kaczyński prezentuje się jako nieomylny, charyzmatyczny wódz będący wcieleniem konieczności historycznej”. 

– To samo dotyczyło Gomułki. Kaczyńscy – pisał SN w „Gazecie” – „przypominają komunistów w ich najbardziej dynamicznym, najbardziej bezwzględnym, a także najbardziej chyba ideowym okresie, gdy obejmowali władzę nad Polską. Przekonani o własnej nieomylności, doskonałości, dobroci („We mnie jest samo dobro” – typowe powiedzenie każdego despoty.)”

Oczywiście, JK doszedł do  władzy na drodze demokratycznej, a Gomułka w państwie na poły totalitarnym, ale trudno byłoby powiedzieć, że Gomułka zawsze siedział na sowieckich bagnetach. W 1956 roku, po wyjściu z więzienia i z aresztu domowego, powrócił do władzy na fali entuzjazmu i poparcia, którego udzielił mu nawet Kardynał Tysiąclecia, i które z czasem roztrwonił. Wiązano z nim wielkie nadzieje, tak jak i elektorat PiS wiązał je z Kaczyńskimi. Jarosława i „Wiesława” łączy duża podejrzliwość, nieufność, abnegacja, despotyzm, przekonanie o własnej racji i misji, patriotyzm (Gomułka bał się nowego Rapallo i był nieustępliwy w sprawie granicy na Odrze i Nysie, Kaczyńskie też jest nieufny wobec sąsiadów). Łączy ich niechęć do inteligencji, a także uleganie emocjom, zwłaszcza podczas publicznych wystąpień. Jarosław Kaczyński „podpalił” się na wiecu Gdańsku, kiedy porównał swoich krytyków do ZOMO, Gomułka podpalał się wygłaszając pełne nienawiści słowa na parteitagach w Sali Kongresowej…

Oczywiście, porównania są koślawe, bo wtedy była dyktatura, a dziś mamy demokrację, ale ludzie są tylko ludźmi i my, starsi, nic na to nie poradzimy, że widzimy pewne analogie, których obecna „polityka historyczna” nie eksponuje. A przecież dyskusja np. w TVP pt. „Gomułka i Kaczyński” byłaby pouczająca.

Nasi obecni władcy oraz ich poputczycy (towarzysze drogi) wolą jednak zapomnieć o historii. A ta uczy, że rewolucja zjada własne dzieci (vide Marcinkiewicz), a pluton egzekucyjny także idzie pod ścianę, tyle, że ostatni. Gdzie podziali się czołowi publicyści Marca’68 – Ryszard Gontarz, Kazimierz Kąkol, Wiesław Mysłek, Alina Reutt, którzy 40 lat temu miotali oskarżenia i wydawali wyroki? Wtedy, kiedy jednego dnia pojawiało się w „Trybunie Ludu” czy „Żołnierzu Wolności” nazwisko kolejnego liberała czy syjonisty, wiadomo było, że nazajutrz straci pracę, przeniosą go z uczelni, gdzie wywierał szkodliwy wpływ na studentów, do instytytu, gdzie pies z kulawą nogą przyjdzie. Autorzy ówczesnej czystki poszli w niepamięć… Dziś także nie brak chętnych do niszczenia ludzi, do zakazywania pracy, do czystki, choćby w mediach.

Mieliśmy już czystkę w MSZ. Jedną z pierwszych czynności nowej władzy było odwołanie ok. 10 ambasadorów, podobno powiązanych ze służbami, a także kadrowe i polityczne „odzyskiwanie” MSZ. Zaczęło się to za ministra prof. Stefana Mellera, świetnego fachowca, Europejczyka, działacza opozycji, człowieka, który podpisał zwolnienia sądząc, że dzięki temu będzie mógł służyć ojczyźnie i ratować interesy oraz wizerunek Polski w świecie. Sekundowali mu w tym dzielnie pp. Stanisław Komorowski, Jerzy Pomianowski, Eugeniusz Waszczykowski, z pewnego dystansu także Ryszard Schnepf. Gdzie oni wszyscy dzisiaj są? Jeden na emeryturze, drugi nie może się dostać do osławionej  „rezerwy kadrowej”, która dawała szansę na stanowisko, trzeci przesunięty do czwartego garnituru, czwarty wisi na włosku. Jeden z zwalnianych ambasadorów ze starego kalendarzyka, powiedział swojemu egzekutorowi: „Pamiętaj, że pluton egzekucyjny idzie pod ścianę ostatni”. W MSZ to się już sprawdziło.

Ci, którzy obrażają się, kiedy porównuje się ich, do innych postaci w historii, nie powinni się dziwić. Młode wilczki w Sejmie też kiedyś wylinieją. Jak głupia potrafi być młodość, świadczy choćby książka Anny Bikont i Joanny Szczęsnej „Lawina i kamienie”, o pisarzach nawiedzonych przez komunizm po wojnie. Oni też fanatycznie wierzyli, że budują lepszy świat. A tacy są najgorsi. Dzisiejsi nawiedzeni też kiedyś okażą się żałośni.