Rewolucja kulturalna

To, co dzieje się w Teatrze Powszechnym w Warszawie, to jeszcze jeden dowód, że w Polsce mamy do czynienia z rewolucją kulturalną na wzór chiński. Już od pewnego czasu mówiło się, że w Powszechnym dzieją się niesłychane rzeczy, ale brzmiały one tak absurdalnie, że bałem się o tym pisać. Tymczasem Anna Natasza Czapska z „Życia Warszawy” (29 b.m.) potwierdza, że to wszystko prawda, a ja dodaję do tego kilka pikantnych szczegółów. Od kwietnia ub.r., na życzenie Zespołu, dyrektorem artystycznym teatru został młody reżyser, Remigiusz Brzyk, który dobrał sobie kierownika literackiego w osobie Roberta Bolesto (dyrektorem naczelnym pozostał sprawujący tę funkcje od 18 lat Krzysztof Rudziński, obecnie na zwolnieniu lekarskim, bo nie może się dogadać z B&B). O ile Brzyk jest młody, o tyle Bolesto jest b. młody (29), zwłaszcza jak na kierownika literackiego jednego z najbardziej znanych teatrów w Polsce.

Bolesto rozpoczął swoje urzędowanie od szczeniackiego (cisną mi się bardziej dosadne określenia) ataku na ikonę Teatru Powszechnego, jednego z twórców jego wielkości, nieżyjącego już Zygmunta Hübnera, założyciela teatru (reżyserował m.in. niezapomnianego „Cesarza”, który stał się manifestacją polityczną, i „Garderobianego” z rewelacyjnym Pszoniakiem). Na fotografii-portrecie Hübnera, po którym gabinet objął, Bolesto domalował m.in. oczy na czerwono, czerwony krawat oraz siusiaka (istnieje już fotografia sprofanowanego portretu). W dziedzinie pracy umysłowej Bolesto stworzył regulamin pracy w Powszechnym, w którym czytamy m.in.: „(3) Nienawidzimy się generalnie. (8) Pierdol naszego szanownego patrona. (9) Młody jebie starego.” Dziennikarce „ŻW” Bolesto dał do zrozumienia, że „TP” jest stetryczały i „nie widział innego wyjścia”, żeby zapoczątkować dyskusję o Hübnerze. Jest także przeciwny kultowi profesorów (konkretnie chodzi o Zbigniewa Zapasiewicza, który jest jednym z filarów teatru).

Z wczorajszej „Gazety Wyborczej” wynika, że Remigiusz Brzyk do ostatniej chwili ociągał się ze zwolnieniem Bolesty z pracy, z kolei stołeczne Biuro Teatrów ociąga się ze zwolnieniem Brzyka, któremu chce dać jeszcze szansę. Cała sprawa podlana jest sosem finansowym, mianowicie TP ma prawie milion złotych długu i młoda gwardia uzdrowicieli miała go rozruszać, odnowić, dodać mu życia (chociaż na przedstawieniu wyreżyserowanym przez Brzyka widownia świeci pustkami).

W sumie mamy tu klasyczny przykład odnowy moralnej, wymiany autorytetów, zastępowania starej łże-elity (Hübner, Rudziński, Zapasiewicz) przez hunwejbinów – bez nazwisk, bez dorobku, bez kultury. Widać, że młoda gwardia w najgorszym, bolszewickim stylu, nienawidzi spróchniałej elity i buduje nowy ład. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że to wszystko odbywa się w świątyni sztuki, gdzie Andrzej Wajda reżyserował pamiętnego „Dantona”, gdzie grali m.in. Janda, Dałkowska, Żółkowska, Ostałowska, Kępińska, Dubrawska (wdowa po Hübnerze, przed którą zespół usiłował do ostatniej chwili ukryć makabryczne żarty B&B), Kondrat, Zapasiewicz, Machalica, Pszoniak, Zelnik, to włos jeży się na głowie. Sprofanowanie portretu Hübnera żywcem przypomina zakładanie czapek hańby przez hunwejbinów ofiarom rewolucji kulturalnej, które w II połowie lat 60. obwożono ciężarówkami po ulicach miast chińskich.

Nie znam się na teatrze, domyślam się, że działalność każdej instytucji można poprawić, TP był od dawna rozpolitykowany (Kazimierz Kaczor) i skonfliktowany (odeszły m.in. Krystyna Janda i Joanna Szczepkowska), ale – na litość boską – nie tak! Teatr Powszechny to kolejna instytucja publiczna, w której do głosu doszli i po ster sięgają prostacy. Teatr to po mediach kolejne środowisko, do którego dotarła „odnowa”. Jeszcze trochę, a dowiemy się, że „Powszechny został odzyskany”.