Niewypał

W sprawie tarczy antyrakietowej Polska najpierw mówi „tak”, a potem zapowiada, że będzie negocjować. Czy kolejność nie powinna być odwrotna – najpierw negocjacje, a na końcu decyzja?

Wspólne oświadczenie premierów Polski i Czech wywołuje zdumienie. Umacnia podejrzenie, że w Polsce nie ma nikogo, kto potrafi negocjować ze Stanami Zjednoczonymi. Jesteśmy jak gdyby zakładnikami sytuacji – ponieważ Stany Zjednoczone są najważniejszym gwarantem naszego bezpieczeństwa, to nie możemy się stawiać i twardo negocjować. Wystarczy przypomnieć, że (były) minister Sikorski był pierwszym polskim ministrem Obrony, który odważył się przedstawić swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi (Rumsfeldowi) polskie oczekiwania na piśmie. I wielka łaska, jaka nas spotkała, to że Amerykanie wzięli na siebie transport naszego kontyngentu do Afganistanu, dokąd w ogóle nie wiadomo, czy nasi chłopcy powinni jechać (zwłaszcza pod opieką kontrwywiadu „Made by Macierewicz”).

Ogłaszając wszem i wobec, że Polska godzi się na tarczę na swoim terytorium, premier rozbroił naszych negocjatorów, zaniepokoił Unię, rozwścieczył Rosję. Powinno chyba być odwrotnie – negocjatorzy powinni być wściekli, a Rosja – rozbrojona. Co prawda rząd polski zapowiada, że nie prowadzi polityki zagranicznej na kolanach, że koniec z uległością, serwilizmem i poklepywaniem po ramionach, ale premier – tak zazwyczaj bojowy – wstępnie już zgodził się na tarczę. A przecież formalnie nie mamy nawet dwustronnego sojuszu z USA (jesteśmy za to we wspólnym sojuszu NATO), statusu, jakiego można było zażądać i jaki niektóre państwa europejskie i pozaeuropejskie (nawet Argentyna) posiadają.

Lista oczekiwań, jakie nowy polski minister powinien zostawić na biurku swojego (także nowego, warto pamiętać dlaczego) amerykańskiego odpowiednika, powinna być długa, a negocjacje żmudne. Może minister Szczygło, zamiast walczyć z Wałęsą, zacznie walczyć o nasze interesy tam, gdzie się one decydują?