Kanapę mą widzę ogromną

Marszałek Marek Jurek poczuł się obrażony przez prezesa Kaczyńskiego. Chociaż premier go przepraszał i wyraźnie chciał się pojednać – MJ wystąpił z PiS. Nasuwa się pytanie: czy zamiast tworzyć kolejne ugrupowanie kanapowe Prawica Rzeczypospolitej, nie lepiej utworzyć potężny ruch obrażonych przez IV RP? Nie pomieszczą się na żadnej, nawet największej kanapie. Mogliby tam znaleźć się m.in.:

Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, obrażeni przez niewybredne sugestie, że w swych orzeczeniach kierują się racjami politycznymi i nie są nieodwoływalną trzecia izba parlamentu.

Byli ministrowie Spraw Zagranicznych, z powodu oszczerczej sugestii, że prawie wszyscy byli agentami sowieckiego wywiadu.

Były minister Prywatyzacji (zdaniem niektórych specjalistów – najlepszy z dotychczasowych), Emil Wąsacz, aresztowany jak pospolity przestępca.

Maria Szabłowska – przedstawicielka „złogów gierkowsko-gomułkowskich” w Polskim Radiu, w dodatku „stara kobieta”, jedna z tych, jakie musiał oglądać wiceprezes Jerzy Targalski .

Małgorzata Słomkowska – z radiowej Jedynki, w ostatniej chwili odstawiona od rozmowy z Prezydentem RP (po to, żeby mogła rozmawiać dziennikarka bardziej zaufana), a następnie zwolniona bez pardonu, wśród dwustu innych.

Tadeusz Sznuk, z tegoż radia, odprawiony z komentarzem, że gdyby taki głos jak jego nadać w obozie koncentracyjnym, to też „ludzie się z nim zżyją”.

Rodziny ofiar Kurasia – „Ognia”, którego pomnik został odsłonięty w obecności prezydenta RP.

Pracownicy MSZ oraz innych odzyskanych instytucji, którzy nie dość bronili interesu narodowego, bo na klęczkach trudno uprawiać dyplomację.

Michał Listkiewicz, prezes PZPN, herszt mafii piłkarskiej, którego minister Sportu IV RP miał przesunąć z boiska na więzienny spacerniak, a teraz go całuje.

„Pracownicy mediów”, którzy prowadzili „histeryczną, obłędna, zmasowaną, inspirowaną przez wiadome koła, kampanię przeciwko IV RP i w tym duchu inspirowali media zagraniczne.

Zdrajcy, tacy jak profesorowie Geremek, Osiatyński, Winiecki – szkalowali nasz kraj za granicą.

Nauczyciele wzywani przez wiceministra Edukacji do odcinania się od Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Inteligencja humanistyczna, z którą premier Dorn nie może się dogadać.

Profesorowie i „pracownicy mediów”, którzy nie chcą na siebie donosić w oświadczeniach lustracyjnych, i dlatego nie są inteligentami.

Leszek Balcerowicz (i jego małżonka) poniżany przez posła Artura Zawiszę i innych przedstawicieli Najjaśniejszej.

Iwona Ryniewicz z PZU (j.w.) pomówiona o udział w nieistniejącej aferze billboardowej i zwolniona z pracy. (Ostatnio wygrała w sądzie z posłem Kurskim).

Pracownicy PZU oraz innych instytucji, na czele których stanęli ludzie bez kompetencji.

Widzowie TVP i słuchacze Polskiego Radia, których inteligencja i dobry smak są obrażane .
 

„Kanapę mą widzę ogromną” – żeby oni wszyscy zechcieli tylko na niej zasiąść, zanim ich ktoś inny usadzi.

***
PS. Kochani Blogowicze, bardzo, bardzo dziękuję za ponad 250 komentarzy do mojego wpisu z 18 kwietnia „Oto jest głowa zdrajcy”, za nadzwyczajne poparcie jakie otrzymałem z Sieci – od Warszawy po Sydney. Jak każdy może sprawdzić – prawie wszystkie głosy były życzliwe, nie spodziewałem się takiego spontanicznego odzewu, takiego kredytu zaufania. Postaram się nie zawieść. To dla mnie wielka pomoc i dowód, że świat nie kończy się na „Misji specjalnej” i jej sojusznikach w mediach IV RP. Nie gniewam się na głosy krytyczne, bo sam mam sobie niejedno do wyrzucenia (niekoniecznie to, co ciotki rewolucji z TVP i chór, który im towarzyszy w mediach, mi zarzucają). Przez ponad 50 lat działalności nazbierały się plusy i minusy – sumę poznam na sądzie ostatecznym.

Chciałbym tylko sprostować drobne „fakty” rozpowszechniane na naszym blogu przez fałszerzy, których tu nawet nie wymienię:

Po maturze nie byłem „wysłany do Akademii Żdanowa”, tylko dostałem się na Uniwersytet Leningradzki, skąd po I roku przeniosłem się na UW. Na stypendium Uniwersytetu Princeton w 1962 r. nie zostałem „skierowany przez komunistów”, tylko wręcz przeciwnie – zaproponował mi je Lee Stull, absolwent tegoż uniwersytetu (poproszony przez swoją uczelnię, by wskazał kandydata), wówczas radca Ambasady Amerykańskiej w Warszawie, co chyba łatwo sprawdzić w ambasadzie, na uniwersytecie i w fundacji. Ambasadorem byłem nie „za czasów PRL”, tylko w latach 1997-2001, kiedy ministrami SZ byli kolejno pp. Rosati, Geremek, Bartoszewski i Cimoszewicz. Na tym kończę, bo nie ma z czego i przed kim się tłumaczyć.

Jeszcze raz wszystkim dziękuję, zwłaszcza, że takie teksty jak ten z 18 kwietnia nie są pisane atramentem, tylko własnym życiem.