Biedny premier

Pan premier Jarosław Kaczyński był ostatnio łaskaw powiedzieć lekarzom (i nie tylko, dotyczy to także nauczycieli oraz prawie wszystkich innych rodaków), że on też zarabia znacznie mniej od szefów rządów państw zachodnich i to jest dla niego zrozumiałe, oczywiste. (Dla premiera Kaczyńskiego jego poglądy są zawsze oczywiste, w odróżnieniu od poglądów odmiennych, które oczywiste nie są). Wysłuchałem tej wypowiedzi ze zdziwieniem. Aczkolwiek większość z nas wie, że nasi odpowiednicy na bogatym Zachodzie zarabiają lepiej, to jednak nie każdy się z tym obnosi. Jako argument w dyskusji z lekarzami, jest to absolutnie bez sensu.

Na ile wiadomo, pensja premiera w Polsce wynosi ok. 13 tys. PLN miesięcznie. Do tego trzeba doliczyć liczne beneficja: służbowe mieszkanie, umeblowanie, odśnieżanie, ogrodnik, samochód (także paliwo, ubezpieczenie, amortyzacja), kierowca, obsługa, ochrona (agencja ochrony mienia kosztuje), darmowe przejazdy samolotami, rozmowy telefoniczne, internet, sekretariat, opieka lekarska na najwyższym w Polsce poziomie (zwłaszcza po zwolnieniu dra G.), rządowe ośrodki wypoczynkowe po cenach nieproporcjonalnie niskich, zwiedzanie świata itd., itp. Ostrożnie licząc, zebrałoby się tego ok. 20 tys. złotych miesięcznie. Przeciętny premier zarabia dziesięć razy tyle, co przeciętny lekarz.

Zajęcie posła czy stanowisko premiera nie jest obowiązkowe. Jest to kwestia wolnego wyboru, jakiego dokonali zainteresowany i wyborcy. Jarosław Kaczyński, zamiast przypominać, że zarabia mało w porównaniu z innymi premierami, może zmienić pracę i zostać np. przedsiębiorcą, szefem spółki, który zarabia przeciętnie 900 tys. złotych. Jak znam życie, to „nasi” szefowie spółek też narzekają, że ich odpowiednicy w Luksemburgu czy w Tokio zarabiają więcej od nich. Dla lekarza i nauczyciela taka kariera jest praktycznie niedostępna. Lekarzem jest się na całe życie, aż do nędznej emerytury włącznie. (Emerytury już p. premierowi nie wypominam).

Warto zacytować znanego eseistę i pisarza, Tomasza Łubieńskiego, który pisał wczoraj w „GW”:

…Społeczeństwo wybiera swoich przedstawicieli, aby mu służyli. Mówiąc prościej, wynajmuje ich, czyli finansuje, płacąc podatki na ich utrzymanie. Z funduszem reprezentacyjnym, darmowymi przelotami, nadobecnością w telewizji włącznie. Niech więc rządzą i ponoszą odpowiedzialność, ale niech nas nie wychowują. Niech nauczą się mówić ‘przepraszam’. Są przecież, jak to ludzie, omylni.

Może zamiast opowiadać, jak stosunkowo mało zarabia, pan premier powie: „Drodzy pracownicy służby zdrowia i edukacji, wy, którym powierzamy to, co mamy najcenniejszego – nasze zdrowie i nasze dzieci. Przepraszam was w imieniu wszystkich Polaków, że wasz trud jest od lat tak niedoceniony, tak marnie wynagradzany, w tej chwili stać nas na tyle a tyle.”

Może tak byłoby lepiej niż sugerować, że Tony Blair i Angela Merkel zarabiają więcej od swojego polskiego odpowiednika. („Tę różnicę chciałbym umieć zagrać na skrzypcach” – jak się dawniej mówiło).

Pan premier może pójść śladem lekarzy i zastrajkować!! Twardy z niego negocjator i zapewne wynegocjuje podwyżkę. Im dłużej będzie strajkował – tym lepiej. Zastąpi go wiecznie zadowolony Gosiu, który nie będzie się uskarżał.

Na koniec – anegdota. Po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich w USA, setki dziennikarzy oblegają jego dom rodzinny i gratulują mamusi, że ma takiego zdolnego syna, taki udany, taki wybitny. – Czy to jest najszczęśliwszy dzień w pani życiu? Jest pani na pewno bardzo dumna? – Sure – odpowiada matka – but you should meet his brother. He is a doctor!!!