Gorzka kawa

Dobrze się stało, że premier spotkał się z „przestępczyniami”, które od tygodnia okupowały pomieszczenie w jego kancelarii. Znając autorytarną osobowość premiera – musiało go to dużo kosztować. Jeszcze dzień wcześniej wykluczał taką możliwość, zapewniał, że o rozmowach w Kancelarii nie ma mowy dopóki pielęgniarki nie opuszczą budynku, że okupacja jest nielegalna, że powinien złożyć zawiadomienie o przestępstwie etc. W końcu jednak – i słusznie – zmienił zdanie na mądrzejsze i zamiast złożyć zawiadomienie do prokuratury, wypił kawę z „przestępczyniami”. Musiała to być kawa gorzka.

Pielęgniarki udzieliły premierowi pierwszej pomocy w zrozumieniu, że wszelka władza ma swoje granice. Dla premiera musiała to być trudna lekcja, ponieważ (a) źle znosi wszelką formę sprzeciwu – ze strony trybunałów, pielęgniarek, Angeli Merkel, TVN – obojętne; (b) za jedno ze swoich naczelnych zadań uważa „wzmocnienie państwa”. Piszę w cudzysłowie, gdyż Jarosław Kaczyński pojmuje państwo trochę na sposób pruski: silne służby i urzędy, posłuszni obywatele, surowe kary, szybkie wyroki, respekt dla urzędów i urzędników, porządek musi być. W takiej głowie trudno dojrzewa decyzja, że trzeba ustąpić pielęgniarkom, bo ustępstwo może być uznane za oznakę słabości, bo prawo jest prawem, bo akcja pielęgniarek jest „haniebna” i „polityczna”, bo ledwo nie zjadły kolacji, a już mówią o głodówce.

Jarosław Kaczyński to autokrata i arogant – jest zasługą pielęgniarek, że potrafiły się tym niedobrym skłonnościom przeciwstawić. Czy każde ich żądanie jest uzasadnione – to inna sprawa, nie mnie sądzić. Ważne, że zmusiły premiera do zmiany stylu, a „styl to człowiek”. Polsce potrzeba więcej negocjacji – mniej konfrontacji. Przyjmując siostry, premier musiał zachować się wbrew sobie, wbrew swoim odruchom. Pomogło to odnieść pożądany skutek. I korona mu z głowy nie spadła. Po wyjściu z Kancelarii, pielęgniarki wypowiadały się o premierze poprawnie, wręcz elegancko. Miejmy nadzieję, że ta lekcja nie pójdzie na marne, dotarła do ucznia, który sam lubi pouczać i dla którego wszystko, co mówi, jest „oczywiste”. Nie trzeba zawsze uznawać własnych poglądów za oczywiste, dyskredytować drugiej strony, obrażać jej, przypisywać jej złych motywów, bo może trzeba będzie podać jej rękę.

Szczególnie bolesne musiało być dla premiera, że pielęgniarki podniosły głowę w czasie szczytu w Brukseli, gdzie jego rząd usiłował dyrygować Europą i przejąć batutę z rąk prezydencji. Przed szczytem odbywało się podbijanie bębenka, okołorządowa gazeta zwiastowała ofensywę dyplomatyczną, która miała przynieść nam sukces (przyniosła umiarkowany), polski szerpa mówił, że 40 proc. państw Unii jest po naszej stronie i to dużo jak na fazę przygotowań. A kiedy przyszło co do czego, to premier poczuł się zmuszony przyznać, że w Brukseli napotkaliśmy mur odmowy, żadnego poparcia (poza Czechami). Czy szerpowie go nie ostrzegali? W końcu trzeba było uznać realia, pogodzić się z tym, że Europa nie chce słyszeć o pierwiastku (mimo jego niewątpliwych zalet), że nie chce od nowa debatować nad porządkiem dziennym przyszłych obrad, że pragnie jakiejś formy traktatu. Podczas kiedy Polska napawa się swoją siłą blokowania, Unia mówi „Aleluja i do przodu!”.

W Brukseli i w Warszawie premier otrzymał podobną lekcję: trzeba liczyć się z innymi, kompromis to sól polityki. Bywa to sól gorzka, ale lepiej kiedy aplikują ją pielęgniarki niż pielęgniarze.