Zwei Professoren – Vaterland verloren

Jak Szanowni Państwo dobrze wiedzą,  nie polemizowałem na tym blogu z „Wprost” ani z „Newsweekiem”, a to wyłącznie dlatego, że czytanie tylu tygodników (+ „Gazeta Świąteczna”, „Europa”, „Przegląd” i „Nie”) przekracza moje możliwości, nie mam nawet sił, żeby przeczytać „Politykę” od deski do deski. Ale tym razem zaintrygował mnie Adolf Hitler na okładce „Wprost” oraz czołowy artykuł „Komu Niemcy ukradli dobrobyt” pióra prof. Mariusza Muszyńskiego (koordynator polskiej polityki wobec Niemiec) i Krzysztofa Raka, którego redakcja przedstawia jako eksperta polityki zagranicznej.

Artykuł utrzymany jest w duchu antyniemieckim, co napawa troską, gdyż – po pierwsze – zawiera echa opinii kół rządzących w Polsce, i – po drugie –  jesteśmy zaledwie kilka dni po obchodach rocznicy cudu nad Wisłą, zwycięstwa w wojnie z bolszewikami, i kilka dni przed obchodami 17 września oraz uroczystą premierą filmu „Katyń”. Wygląda więc na to, że walczymy na dwóch frontach, ze spadkobiercami Hitlera i Stalina, a kto pragnie tego uniknąć, ten jest agentem, partią białej flagi i leży plackiem przed sąsiadami.

„Niemcy nie przegrały II wojny światowej” – brzmi pierwsze zdanie artykułu, jak gdyby w wyniku wojny Niemcy nie utraciły milionów ludzi, dużej części terytorium, częściowo niepodległości (NRD), nie były w dużej części i – oczywiście z własnej winy – zrujnowane, a setki tysięcy jeńców nie dogorywało na Syberii. „Zwei Professoren”  są zdania, że Niemcy osiągnęły dziś to, o co walczył Hitler: dobrobyt i światowe przywództwo. Odnoszę wrażenie, że gdyby autorzy byli Chińczykami, albo Koreańczykami, to w podobny sposób pisaliby o Japonii. Traktują oni Republikę Federalną jako kontynuację Trzeciej Rzeszy, wojnę przegrało niemieckie państwo, ale nie niemiecka gospodarka, a teraz część elit niemieckich bez umiaru i taktu wystawia rachunki pomordowanym i ograbionym. Na końcu artykułu znajduje się ostrzeżenie: Jeśli niemieccy politycy nie podejmą odważnych decyzji, „Wystawiony zostanie rzeczywisty rachunek za ludobójstwo, grabieże i  świadome niszczenie kultur wielu narodów”.

Moje stanowisko: Rzeczywiście, w Niemczech słychać głosy aroganckie (np. w sprawie zwrotu dzieł sztuki), ahistoryczne, nawet oburzające (Steinbach, cyrk z uchodźcami), ale nie one dominują, i stosunku dzisiejszych Niemiec do Polski nie można traktować jako kontynuacji polityki Führera. W podobny sposób, cytując Stanisława Michalkiewicza i Radio Maryja, można namalować fałszywy obraz Polski. Prof. Muszyński, jako oficjalny głos Polski w sprawach niemieckich, powinien bardziej ważyć słowa.

Jeszcze dalej idzie autorka sąsiedniego artykułu, Krystyna Grzybowska, która pisze m.in.:

Niech nikomu się nie zdaje, że z naszym zachodnim sąsiadem trzeba rozmawiać na kolanach. Niemcy szanują taki naród, który szanuje sam siebie i nie daje się przestraszyć. M.in. dlatego z takim respektem odnoszą się do Rosji. Lekcja, jaką dostali pod Stalingradem, mocno wryła się w ich świadomość.  

Dalej autorka pisze, że „Niemcy nie wiedzą co to jest patriotyzm”, mogą się zrzeszać w partiach faszystowskich w rodzaju NPD, ze strachu przez muzułmanami budują meczety, opozycja w Polsce „demoluje państwo na oczach Europy i ku uciesze Niemców”, media niemieckie u boku polskiej opozycji walczą z braćmi Kaczyńskimi, którzy w krótkim czasie tyle wywalczyli dla Polski.

W tym samym numerze „Wprost” znajdują się jeszcze artykuły o niemieckich faszystach z  NPD oraz o antypolskiej kinematografii Goebbelsa . „Niemcy dokonali filmowego najazdu na Polskę  na długo nim padły strzały na Westerplatte” – stwierdza Wiesław Kot. Pisząc o hitlerowskiej kinematografii, autor wspomina film Veita Harlana „Żyd Suss”, ale głównie jest to artykuł o filmach antypolskich.    

Opinie zawarte w artykułach można by uznać za mniej lub bardziej (moim zdaniem – mniej) uzasadnione, gdyby nie fakt, że wyrażają poglądy oficjalne. Z jednej strony nasza władza szczyci się, że kanclerz Merkel przyjeżdża na Hel i do Polski częściej niż Kohl, spaceruje i fotografuje się  z nią nad morzem, a z drugiej gra na nastrojach antyniemieckich, podobnie jak Gomułka i komuniści, którzy straszyli bońskimi odwetowcami, Hupką i Czają, zwłaszcza że kampania wyborcza się rozpoczęła. Rozkręcanie nastrojów antyniemieckich w Polsce niczemu dobremu nie służy. Można nadrabiać błędy i zaniedbania  poprzednich rządów, ale po co zaraz łamać krzesła?

Czy Polacy są tak antyniemieccy, jak by wynikało z wspomnianych artykułów i na dźwięk słowa „Niemiec” zaraz  mówią: „Hitler”? – Myślę, że wątpię – jak mówił Walery Wątróbka, ale na pewno trochę głosów antyniemieckich, trochę antysemickich z Radia Maryja, trochę antyrosyjskich, trochę antylaickich, i tak – grosz do grosza – uciuła się pokaźny elektorat. To, co dwa lata temu wydawało się szaleństwem (dziadek z Wehrmachtu), dziś jest już metodą.

Jeśli chodzi o mnie, to choć podczas okupacji straciłem prawie całą rodzinę (z rąk niemieckich okupantów i polskiego szmalcownika), to do żadnej partii antyniemieckiej ani antypolskiej się nie zapiszę. Po wojnie byłem w zburzonym Berlinie, widziałem jak niemieckie wdowy ubrane w eleganckie futra (prawdopodobnie zagrabione), żebrały o jednego papierosa i zbierały niedopałki na ulicach. Wcale bym nie chciał oglądać tego ponownie.

W latach 50. poznałem Thomasa Harlana  (syna hitlerowskiego reżysera, poetę, pisarza, antyfaszystę, który zerwał z ojcem i wyemigrował). Po kilku latach, w 1961 r., Thomas  przekazał mi pamiętniki Eichmanna, których publikacja w „Polityce” stała się sensacją.  Pamiętam jak 20 lat później, w stanie wojennym, Wojciech Kilar wrócił z Berlina i opowiadał jak tamtejszy taksówkarz skomentował  fakt, że w polskich sklepach był wtedy tylko ocet. – U nas po wojnie też tak było.  Na balkonach ludzie hodowali króliki.  

PS. Przepraszam, że się tak rozpisałem, to pod wpływem Buddenbrooków.