Widmo krąży po Polsce

Widmo krąży po Polsce. Widmo koalicji PO – LiD. Czerwony szkwał nadchodzi.

Ale po kolei. Określenie „polskie Watergate” ma sens tylko wtedy, kiedy przypomnimy, że zarówno prezydent Nixon, jak i wiceprezydent Spiro Agnew, musieli ustąpić, każdy z powodu innego krętactwa, i skończyli w niesławie. Podsłuchy, które sankcjonował Nixon, były jednak na dużo mniejszą skalę niż w IV RP. Zresztą prokurator generalny USA Gonzales w tych dniach odszedł z powodu dużo mniejszych oskarżeń niż te, jakie formułowane są od adresem rządu PiS.

Żeby były premier oraz dwaj wicepremierzy podejrzewali, że byli podsłuchiwani, to się chyba nie zdarzyło nawet na Dzikim Zachodzie, gdzie szeryf pozwalał sobie na wiele. Żeby nikt z obozu władzy nie zaprzeczył wprost, iż dziennikarze są podsłuchiwani, tylko każdy kluczył, że nie było podsłuchów nielegalnych, że dziennikarze nie mogą stać ponad prawem, że jeżeli istnieje domniemanie przestępstwa, bla, bla, bla… Żeby marszałek Senatu przyznał, że stracił zaufanie do urzędującego ministra Sprawiedliwości i obaj nadal pozostawali na swoich stanowiskach!

 

To wszystko jest trudne do pojęcia. W dodatku ojciec chrzestny tego całego układu traci nerwy (trudno się dziwić) i wyzywa opozycję od „rozwścieczonej i prymitywnej”. I do tego ten Episkopat, który kluczy, a faktycznie bierze stronę ojca dyrektora, te spotkania na Jasnej Górze, te ostentacyjne modły i polityczne pielgrzymki, a jednocześnie załatwianie interesów nie zawsze świętych, czasami bardzo doczesnych, ten prezydent, który gotuje się od kartofla, a przełyka dużo gorsze zniewagi ze strony Rydzyka – usiłuję nie dać się w to wszystko wciągnąć i nie komentować kolejnych rewelacji zza kulis obozu rządzącego, ale to wciąga jak narkotyk.

Warto na chwilę oderwać się i zastanowić: co dalej, co po wyborach? Nawet jeżeli PiS zdobędzie najwięcej głosów (czego nie można wykluczyć), to bez Platformy trudno będzie rządzić. Ta zaś, jak zwykle, hamletyzuje. Marzeniem prawicy jest PO-PiS, gazety okołorządowe tego nie ukrywają, nie ma się zresztą czego wstydzić, ale im bardziej obóz Kaczyńskich się kompromituje, tym wyższą cenę za taką koalicję musiałaby zapłacić Platforma. Już chyba nawet Jan Rokita nie jest jej entuzjastą. Senator Niesiołowski wypowiedział się przeciw, Platforma jest rozdarta. Tusk słusznie zostawia sobie wszystkie opcje otwarte, ale czy druga możliwość – koalicja PO z LiD – jest możliwa?

Dotychczas sądziłem, że ani możliwa, ani celowa. Niemożliwa, ponieważ Platforma się nie odważy. Niecelowa, ponieważ lewica powinna dłużej siedzieć na ławce kar, mieć więcej czasu na refleksję, na dopracowanie się bardziej wyrazistego programu, na okrzepnięcie jako alternatywa nie tylko dla PiS, ale i dla PO, która przypomina PiS w słomkowym kapeluszu i w aksamitnych rękawiczkach. Ale wydarzenia mkną tak szybko, że nie można wykluczyć koalicji PO – LiD. Czerwony szkwał nadciąga.

Dziś dopuszcza to już nawet senator (PO) Gowin, który pisze w „Dzienniku”: „Może się zdarzyć, że konieczne będzie zawarcie koalicji” z LiD, i że dla niego będzie to dopuszczalne tylko w kategoriach „zła koniecznego”. Oczywiście, zastrzega się, że koalicjant musiałby przystać na pryncypia, ale wydają się one do przyjęcia dla LiD (pomijam, że Platforma nie jest specjalnie pryncypialna): więcej wolnego rynku, odpolitycznienie i naprawa wymiaru sprawiedliwości, realistyczna polityka zagraniczna, zarzucenie eksperymentów światopoglądowych etc. No, skoro już nawet senator Gowin dopuszcza możliwość koalicji z lewicą, to znaczy, że widmo jest prawdziwe, a jego sprawcą jest nie kto inny, tylko Jarosław Kaczyński. Ten robi wszystko, żeby wyswatać to małżeństwo z rozsądku. I robi też wszystko, żeby potwierdzić tzw. pierwsze prawo Radka Sikorskiego: „Nie ma takiej szansy, której polska prawica nie potrafiłaby zmarnować.”

Jeżeli czerwony szkwał nadejdzie, to Jarosław Kaczyński przekona się o mądrości przysłowia: Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.