Krajobraz po bitwie

urna_450.jpg
Fot. Tomasz Wiech, AG

Co widzimy, a czego (i kogo) nie widzimy, oglądając krajobraz po bitwie? Nie widzimy „komunistów” ani „postkomunistów”. Gdzie oni się podziali? Mieli być największym zagrożeniem, ukrytą potęgą, częścią układu, a jakoś dziwnie wyparowali? „Postkomunista” nr 1, Aleksander Kwaśniewski, doczekał się nawet słów uznania ze strony najbardziej zajadłego tropiciela komunizmu, Jarosława Kaczyńskiego (za „nokautujące ciosy” wymierzone w Donalda Tuska podczas debaty). „Postkomuniści” zniknęli, ponieważ nie byli największym zagrożeniem dla PiS, a to premier nadawał ton kampanii i dyrygował swoimi mediami.

Ciekawostką było też milczenie IPN. Dziwnym trafem podczas dwóch miesięcy kampanii nie było żadnych przecieków z tej skarbnicy teczek. Dlaczego? Kto i dlaczego spowodował milczenie Instytutu? Jakim cudem udało się zapewnić szczelność, której przedtem – mimo nadludzkich wysiłków – nie udało się zachować? To jedna z ciekawostek kończącej się kampanii.

Była to kampania obrzydliwa, przede wszystkim (acz nie wyłącznie) za sprawą PiS, które skarżyło się na „histeryczne, furiackie” ataki na długo przed ogłoszeniem wyborów. Oni mogą wymyślać od ZOMO, ale o nich należy mówić w samych superlatywach. Bracia Kaczyńscy nie znoszą różnicy zdań, nie cierpią polemiki, a kampania wyborcza na tym właśnie polega. Straszyli powrotem 13 grudnia, dyskredytowali rywali jako kłamców, oszustów i złodziei, niszczyli powagę urzędów, jakie sprawują. Prezydent ani przez chwilę nie udawał, że jest prezydentem wszystkich Polaków, mediatorem, arbitrem itp. Od początku mówił o potrzebie kontynuacji, straszył, że w przypadku dojścia do władzy Platformy, będzie korzystał ze swoich uprawnień (czytaj: wetował), a pod koniec powiedział, że niektórych posłów PO należałoby pozbawić immunitetu, „ale się tego nie robi ze względu na kampanię”.

Prezydent okazał się pomocnikiem premiera.

Metody zastosowane przez obóz władzy (o opozycji za chwilę) były żałosne. Nie dziwię się, że min. Ziobro przegrał kilka procesów. Wysocy urzędnicy państwowi co pewien czas pokazywali kolejny film, który miał kompromitować opozycję lub bronić władzę. Nawet, kiedy były to filmy przekonujące (jak np. w sprawie przyjmowania łapówek przez dra G. i posłankę S.), trudno było oprzeć się wrażeniu, że wszystkie siły państwa zostały zaprzęgnięte do rydwanu PiS, czasami rozmyślnie paraliżowane (KRRiTV). Media rządowe przestały nawet udawać, że są publiczne, przerywając transmisje meczu na rzecz konwencji PiS, powtarzając kilkakrotnie konferencję prasową szefa CBA, przemilczając niewygodne wiadomości. Wiele zagrań PiS w kampanii było bolesnych dla opozycji, ale nie do przyjęcia z punktu widzenia fair play, jak choćby prowokacje CBA czy zachowanie Prezydenta. Wypowiedzi działaczy PiS (Jacek Kurski mówiący po wyroku sądowym o „dintojrze części środowiska sędziowskiego”) poniżej wszelkiej krytyki.

Platforma dała się kilkakrotnie sprowokować (jak choćby porównując J. Kaczyńskiego do Urbana), ale przede wszystkim nie potrafiła przedstawić chwytliwego programu, innej platformy (przez małe „p”). PO to Platforma bez platformy. Zbyt ciążył jej wizerunek „PiS bis”. W zasadniczych sprawach, jak choćby ocena przeszłości, lustracja, CBA, WSI, Irak, Afganistan, tarcza, świecki charakter państwa, polityka historyczna – nie potrafiła się wyraźnie różnić. Sprawiała lepsze wrażenie, bardziej cywilizowana, lepiej wychowana, pozbawiona chamstwa, ale do ostatniej chwili nie przekroczyła Rubikonu, okazała się alternatywą PiS-u bardziej w dziedzinie formy niż treści. Nawet cudowne odrodzenie Tuska mniej dotyczyło tego, CO mówił, a bardziej tego, JAK to robił. Dobre i to. Po stokroć wolę Tuska od Kaczyńskiego, ale używanego samochodu nie kupiłbym od żadnego z nich.

Lewica dojrzała chyba do tego, żeby Aleksander Kwaśniewski przekazał pałeczkę Olejniczakowi. Były prezydent wypadł dość dobrze w debatach, ale pomiędzy nimi miał kosztowne wpadki. Sądziłem, że będzie w kampanii bardziej widoczny.

Kuriozalne incydenty w rodzaju Leszka Millera pomijam, podobnie jak transfery Borusewicza, Sikorskiego, Mężydły czy Marcinkiewicza. Te ostatnie potwierdzają tylko bliskość ideową obu głównych partii. Gdyby PO nie była „PiS Light”, to podobne transfery byłyby niemożliwe.

Jeśli chodzi o przystawki, to dobrze, że zostały sprzątnięte ze stołu. Szkoda tylko, że zjadł je kelner.

Pozytywnym bohaterem kampanii okazał się Władysław Bartoszewski – ze swadą, temperamentem, stawiając wszystko na jedną kartę, jak gdyby sam kandydował – powiedział to, na co nie było stać młodszych od niego o pokolenie Tuska i Kwaśniewskiego. Wygarnął całą prawdę.

Zapadam w ciszę wyborczą pełen obaw, że po wyborach czeka nas więcej tego samego, bo przecież główni aktorzy nie znikną ze sceny, najwyżej zamienią się rolami.

***

PS. Zapraszam do Radia PIN na poniedziałek, 22 bm. o godz. 7.40 rano, na mój pierwszy komentarz, jeszcze na czczo. „Wzrokowców”, „czytatych i pisatych”, zapraszam do bloga, może uda się jeszcze w niedzielę wieczorem, tuż po wyborach. Pozdrawiam, Pass.