Dyplomatyka i łowy

0piter450.jpg

Fot. Jacek Wajszczak / REPORTER

Likwidujemy granice zewnętrzne, za to w kraju budujemy chiński mur – taki wniosek można wyciągnąć z ostatnich wiadomości. Do Rosji mamy ciut bliżej. Gest Tuska (jakże odmienny od gestu Kozakiewicza, będącego symbolem polityki zagranicznej poprzedniego rządu), rozmowa Sikorski – Ławrow, interwencja kanclerz Merkel na Kremlu i wizyta ministra Sawickiego w Moskwie – przyniosły efekty: zaproszenie polskiego premiera przez prezydenta Putina oraz zapowiedź zniesienia embarga na polskie mięso. To ostatnie świadczy tylko o tym, że embargo miało charakter polityczny, a nie weterynaryjny, ale w tym wypadku mniej ważny od etiologii choroby jest fakt, że stosunki polsko-rosyjskie powracają do zdrowia. Czyli 1:0 dla Tuska.

(Swoją drogą wybór następcy Putina przez samego Putina i roszada premier – prezydent to istne curiosum, gorzki żart z demokracji. Polskie media kładły nacisk na posłuszeństwo Miedwiediewa wobec Putina, ale nie ma w Rosji siły, która mogłaby się temu skutecznie przeciwstawić. „Inne proszki są bez szans”. To, że przyszły prezydent Miedwiediew będzie miał brata w Putinie, nie powinien nas dziwić. Wszak sami mieliśmy braci na najwyższych urzędach, a teraz mamy prezydenta zjednoczonego z jedną partią. Miedwiediew i Putin nie są sobie wcale bliżsi niż K&K, nie ma się więc z kogo śmiać. )

W Berlinie Tusk nie odniósł takiego sukcesu, konkretnych ustępstw ze strony niemieckiej nie było, ale znaczące gesty – były. Jeden to telefon kanclerz Merkel do Putina, żeby Rosjanie znieśli embargo na mięso z Polski. Drugi to skłonność Berlina do rozmowy z Moskwą w sprawie politycznych (czytaj: polskich) aspektów gazociągu pod Bałtykiem, trzeci to oferta odnogi gazociągu do Polski, czwarty to możliwość dostaw z Niemiec. Do tego dochodzi wyraźne ocieplenie klimatu w stosunkach polsko – niemieckich. Różnice w pozostałych sprawach (Widoczny Znak przesiedleńców i roszczenia majątkowe) pozostają, ale kanclerz Merkel ma swój elektorat, swoje interesy, swoje poglądy, w końcu Niemcy to najsilniejszy kraj Unii, a kanclerz – najsilniejszy polityk w Europie. Tusk słusznie nie ustąpił, ale i nie wygrażał.

Wreszcie Paryż, spotkanie Tusk – Sarkozy, powiedziałbym, że w normie. Zwykle w takich okolicznościach odmienia się przez wszystkie przypadki sformułowanie „partner strategiczny”. Gdyby Polska miała tylu strategicznych partnerów, ilu to partnerstwo deklarowało, bylibyśmy już supermocarstwem. Ale być i rozmawiać w Paryżu trzeba.

W sumie ofensywa dyplomatyczna Tuska jest raczej udana, a dziś – Bruksela. Zobaczymy, co będzie dalej, problemy (gazociąg , tarcza, Irak) pozostają, ale niektóre zostały usunięte (embargo) lub załagodzone (Kreml). Zwolennicy PiS zaznaczają, że Donald Tusk zbiera żniwo twardej, stanowczej polityki braci Kaczyńskich. Być może do pewnego stopnia tak jest, na tym polega ciągłość w polityce zagranicznej, ale jeśli tak, to pamiętajmy, że Tusk musi też po braciach K&K dużo odrabiać: zastał Polskę izolowaną i ośmieszaną. Nie bez powodu 21 października Europa odetchnęła.

Podwójne uroczystości pełnego otwarcia granic, jedne z udziałem kanclerz Merkel, premiera Tuska i innych, a drugie, konkurencyjne, polsko-litewskie z udziałem prezydentów obu państw uważam za niefortunne. Jeśli jest tak, jak mówi min. Schetyna, że organizatorami uroczystości w trójkącie Polska – Niemcy – Czechy są Portugalczycy i to oni ustalali formułę spotkania, to chyba K&K znów przesadzili. Ale z ostatecznym wyrokiem w tej sprawie poczekajmy. Cała prawdę na pewno poznamy – nie ma takich tajemnic, których czas by nie zdradził, jak pisał Racine.

Wreszcie, na granicy polityki zagranicznej i wewnętrznej, Tusk zdołał przekonać prezydenta, żeby nie jechał do Brukseli. Okazało się, że prezydent nie wybierał się do Brukseli, a to, co napisał czy powiedział jego urzędnik (że prezydent pojedzie do Lizbony i Brukseli, albo nigdzie) było pomyłką. W sumie 2:0 dla Tuska, aczkolwiek wolałbym, żeby ten mecz się skończył. Jak długo będzie trwała taka szarpanina? Aż pałac zrozumie, że mu to nie służy.

Także na granicy polityki zagranicznej i wewnętrznej jest fakt kuriozalny, że marszałek Senatu Borusewicz bawiąc w Argentynie nie chciał się spotkać z nowym polskim ambasadorem, prof. Rynem, który cieszy się zaufaniem p. Kobylańskiego. Rozumiem motywy marszałka Senatu – nie chce mieć z Kobylańskim do czynienia. Winę za ten przykry incydent ponoszą K&K oraz pani Fotyga, którzy mianowali prof. Ryna ambasadorem wbrew opinii sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych oraz głośnym protestom mediów. Czy jednak marszałek Senatu powinien bojkotować ambasadora własnego kraju – mam wątpliwości. Wszak marszałek po krótkim pobycie odleci, a ambasador i polskie interesy pozostaną. No, chyba że rząd Tuska, podobnie jak rząd Kaczyńskiego, odwoła za jednym zamachem tuzin ambasadorów. Raczej wątpię, na to Tusk jest zbyt ostrożny.

Podczas kiedy w Europie rozgrywa się wielka dyplomacja, u nas w kraju napięcie nie opada. Ujazdowski i Zalewski odchodzą z PiS – ich postulaty są nie do pogodzenia z filozofią rządzenia prezes Kaczyńskiego. Stało się tak, jak doświadczeni obserwatorzy przewidywali – Dorn pozostał w partii, a pozostali dwaj – odeszli. Dla PiS to kolejna strata, zapewne nie ostatnia. Istna kwadratura koła: Kaczyński osłabia swoją własną partię, a bez niego ta partia nie istnieje.

Zaostrza się spór o CBA i Mariusza Kamińskiego. Sytuacja staje się kuriozalna, wręcz operetkowa: minister Kamiński, najbardziej zaufany polityk b. premiera, pisze list do nowego premiera i ujawnia treść tego listu na konferencji prasowej, zapowiada, że odda innego ministra (Piterę) do sądu, a premier i prezydent lecą z dwóch różnych miejsc do Lizbony. Nikt mnie nie przekona, że jesteśmy normalnym krajem, czyli że białe jest białe, a czarne jest czarne. Do ministra Kamińskiego nie mam za grosz zaufania, zaś od pani min. Pitery oczekiwałbym jasnego projektu rozwiązania kwestii CBA i jej prezesa, zamiast brylowania w mediach.

Bardziej podoba mi się styl działania min. Ćwiąkalskiego – spokojnie, metodycznie czyni swoja powinność. Ile w jego gospodarstwie jest zaniedbań – świadczy choćby tragedia Barbary Blidy. Najnowsze rewelacje wskazują na to, że nie było żadnego dowodu na Jej związki z mafią węglową. Jedyny „dowód”, jaki był, okazał się wyimaginowany. Nie wiem, jak panowie Ziobro i S-ka oraz pani poseł Kempa się tego wykaraskają.

Notabene podczas wczorajszej porannej dyskusji w Radiu TOK FM, komentatorzy pod wodzą Pawła Wrońskiego, zgodnie gratulowali (!) „Rzeczpospolitej”, że opublikowała (i to na poczytnym miejscu) fakt niewygodny dla poprzedniego rządu (łapówki od Blidy nie było). To, co wydaje się oczywiste, że gazeta dotarła do ważnej informacji, więc ją ogłasza, w oczach szanownych kolegów stanowi wyczyn, który zasługuje na uznanie. Jak bardzo przechyliła się „Rz” w stronę PiS, że krok w stronę pionu wywołuje gratulacje.

W sumie rozumiem premiera, że wybrał męczące tournee Watykan – Berlin – Lizbona – Bruksela, bo na polskiej scenie jest bardziej męcząco.