Miedzy Kremlem a pałacem

21 stycznia to podobno najbardziej przygnębiający dzień roku, ale nie u nas. Jesteśmy spragnieni dobrych wiadomości, dlatego miło było patrzeć i słyszeć jak Stanisław Ciosek (ambasador Kwaśniewskiego w Rosji) i Paweł Kowal (wiceminister w rządzie Kaczyńskiego) dobrze mówią o kandydaturze Jacka Cichockiego na doradcę premiera do spraw służb specjalnych („Wassermann Tuska”). „Ręce składają się do oklasków” – powiedział Ciosek w TVN, a Kowal też wyrażał się w superlatywach. Panu Cichockiemu, byłemu szefowi Ośrodka Studiów Wschodnich, można tylko pogratulować. Rosjanie nie będą chyba zachwyceni, bo OSW specjalnie prorosyjski nie był.

Inna dobra wiadomość, to wizyta Radka Sikorskiego w Moskwie. Minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow – polityk niewątpliwie z autorytetem – uznał jednak za stosowne (czy czuł się wręcz zmuszony) powiedzieć, że Rosja nie będzie wywierała „żadnego nacisku” na Polskę ani nie ma prawa weta w sprawie Tarczy, chce tylko, żeby jej stanowisko było wysłuchane i wzięte pod uwagę. Co prawda jest oczywiste, że weta nie ma, a nacisku być nie powinno, ale pamiętajmy, że zaledwie kilka dni przedtem szef rosyjskiego Sztabu Generalnego wręcz straszył uderzeniem prewencyjnym. W tym kontekście wypowiedź Ławrowa brzmi jak reprymenda dla generalicji rosyjskiej, żeby nie wymachiwała rakietami. Także stopniowe uchylanie rosyjskiego embarga na import polskich płodów rolnych (embarga, które nie powinno było mieć miejsca) to plus dla rządu Tuska. Inna sprawa, to że w polityce obowiązuje symetria – Polska z kolei nie ma prawa weta w sprawie gazociągu bałtyckiego, chcemy jednak, żeby nasze stanowisko było znane i brane pod uwagę.

Klimat dla wizyty Tuska na Kremlu został dobrze przygotowany. Nie ma racji Paweł Kowal (PiS) mówiąc, że mamy do czynienia z operacją propagandową. Chwalić się każdy lubi, to prawda, ale wyciszenie generała, złagodzenie języka w sprawie Tarczy może pomóc Amerykanom w uspokojeniu Rosjan, a embargo to konkret. Nie ma też racji pani minister Fotyga mówiąc, że wizyta Tuska najpierw w Moskwie, a potem w Waszyngtonie ma „znaczenie symboliczne”. Pani minister powinna się cieszyć z poprawy stosunków z Rosją, która jest i pozostanie naszym potężnym sąsiadem. Być może kolejność wizyt nie wynika z premedytacji, lecz np. z czekania na finał negocjacji w sprawie Tarczy (premier Tusk miałby z czym jechać do Busha), albo z kalendarza amerykańskiego prezydenta. Wreszcie Biały Dom nie jest chyba taki drobiazgowy, żeby pilnować kolejności wizyt. Nie mają też racji ci, którzy uważają, że w Waszyngtonie nie należy się targować, bo to jest „targowanie wśród przyjaciół”. Ci sami, którzy mają za złe targowanie się, wczoraj mieli za złe politykę na kolanach, serwilizm, ustępowanie w zamian za poklepywanie po ramieniu, czy politykę białej flagi.

(Na marginesie: prezydencki Minister Michał Kamiński w oficjalnej wypowiedzi mówi o premierze per „pan Tusk”, a swoim szefie per „pan prezydent Kaczyński” – czy tak być powinno?)

Wracając do Rosji, to marzeniem każdego Polaka jest postawić się na Kremlu. Nawet tak ugodowy wobec komunistów pisarz, jak Jarosław Iwaszkiewicz, był z siebie dumny, kiedy w 1954 r. (wtedy to była sztuka) wygłosił w miarę samodzielne przemówienia na uroczystym obiedzie dla obrońców pokoju zgromadzonych na Kremlu (wśród nich Aragon, Picasso i inne znakomitości):

Z mojego przemówienia (…) jestem prawdziwie dumny. Postawiłem się jak Wielopolski. Ja jeden przemawiałem jak członek dużego, prawdziwego narodu, który prowadzi w tej chwili taką, a nie inną politykę, ale jest oddzielnym, osobnym narodem.

– Sroce spod ogona nie wypadliśmy – zanotował w „Dziennikach”. Sikorski i Tusk mają chyba podobne aspiracje. Oby mieli co zanotować w swoich dzienniczkach. Bo na razie to prezydent na lekcji wychowawczej, jaką była Rada Gabinetowa, wpisał Tuskowi, że był niegrzeczny i następnym razem ma przyjść z rodzicami, a może nawet z dziadkiem!