Premier rozgrywa, prezes gwiżdże, brat sędziuje

0atusk450.jpg

Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

Nominacja Jacka Cichockiego, byłego szefa Ośrodka Studiów Wschodnich, na stanowisko doradcy premiera ds. bezpieczeństwa (w tym służb specjalnych), spotkała się z prawie powszechnym poparciem – od lewicy do prawicy, od Zbigniewa Siemiątkowskiego po Jarosława Kaczyńskiego. To zjawisko budujące i szkoda, że tak rzadkie.

Wyłamał się jedynie Konstanty Miodowicz (poseł Platformy!), który z nieukrywaną ironią powiedział, że ta nominacja to „eksperyment na skalę światową i należy tego rządowi pogratulować. Premierowi w sferze bezpieczeństwa będzie doradzała osoba, która nie osiada żadnych doświadczeń w zakresie pracy wywiadowczej, kontrwywiadowczej lub policyjnej” – powiedział Miodowicz. Tusk jest święty, jeżeli nie zmyje mu głowy.

Poseł Miodowicz jest – jak mówią Warszawiacy – w mylnym błędzie. Każdy, kto znał choć trochę publikacje OSW, wie, że ośrodek ten zajmował się tzw. białym wywiadem, także skupionym na bezpieczeństwie, np. energetycznym, jak również na problemach armii, strategii, stabilizacji na Wschodzie Europy, szczególnie na terytorium post-radzieckim. Wypowiedź posła Miodowicza jest nie fair wobec pana Cichockiego, ale trudno od tego posła wymagać elegancji. Być może przez posła Miodowicza przemawia rozgoryczenie, że to nie on został „Wassermannem Tuska”. Całe szczęście! Tandem Brochwicz – Tusk powinien jeszcze wytłumaczyć się z afery p. Jaruckiej, której to aferze Donald Tusk dużo zawdzięcza i nigdy jej nie potępił. Być może p. Miodowicz liczył, że Donald Tusk będzie wdzięczny do grobowej deski, tymczasem premier może uważać, że wynagrodził Miodowicza otwierając przed nim drogę do Sejmu. Tusk – jak to Tusk – wybrał mniejsze zło: do Sejmu – tak, do służb – nie.

Tusk to zręczny polityk, ale poparcie dla Platformy spadło i trudno się dziwić. Oczekiwania i nadzieje większości wyborców, że po odsunięciu PiS od władzy wszystko pójdzie jak z płatka, nie mogły się spełnić. W dodatku premier ma pecha: zmasowane roszczenia płacowe, krach na giełdzie dotknął około trzech milionów ludzi, którzy mają oszczędności ulokowane w funduszach inwestycyjnych, wreszcie katastrofa samolotu wojskowego – wszystko to działa przygnębiająco.

Premier ma ograniczone pole manewru. Jeżeli serio myśli o prezydenturze (a nigdy temu nie zaprzeczył), to będzie dbał o to, żeby się nikomu nie narazić. Jeśli natomiast serio myśli o reformach, to musi się narazić praktycznie wszystkim – pracownikom ochrony zdrowia, których oczekiwań nie zaspokoi, nauczycielom, którym na razie nie może dać podwyżki większej niż 200 PLN miesięcznie, górnikom, podatnikom, Kościołowi instytucjonalnemu – każdemu. Z jednej strony premier słyszy, że najważniejszych jest pierwszych sto dni, że powinien wykorzystać poparcie wyborców i kredyt zaufania– z drugiej wszędzie zapala się żółte światełko ostrzegawcze.

Niektóre problemy wobec których stoi Tusk są obiektywne, takie jak zapaść ochrony zdrowia i chora sytuacja nauczycieli. (W oświacie panuje egalitaryzm na niskim poziomie, brak konkurencji szkół i nauczycieli, zasada ‘czy się stoi, czy się leży…’). Ma też Donald Tusk problemy subiektywne, wywołane na własne życzenie. Takim problemem jest CBA i Mariusz Kamiński. Platforma Tuska głosowała za powołaniem tej instytucji oraz bezpośrednim podporządkowaniem jej szefa premierowi, a nie Sejmowi. Jaki jest skutek – każdy widzi. Zaufany człowiek Jarosława Kaczyńskiego siedzi na newralgicznym miejscu u premiera Tuska. (Zupełnie jak prezes Urbański w TVP). W dodatku Julia Pitera i sam Donald Tusk tak atakowali Mariusza Kamińskiego, że zanosiło się na jego odwołanie, a teraz okazuje się, że „to echo grało”. Echo własnych oskarżeń, których nie udało się na tyle udokumentować, żeby szefa CBA odwołać. Donald Tusk słusznie wybrał mniejsze zło i Kamińskiego postanowił na razie nie odwoływać, bo nie ma nań paragrafu. Żeby uniknąć awantury na sto fajerek, Tusk wolał się wycofać. Zgoda, ale mógł taką ewentualność przewidywać wcześniej. W pierwszym badaniu opinii ponad 40 proc, zapytanych popiera jego decyzję, ale jest to decyzja kosztowna dla wizerunku szefa rządu oraz p. Pitery, która w dymisję szefa CBA mocno się zaangażowała..

Ulubionym sportem Donalda Tuska jest piłka nożna. Nie widziałem go nigdy na boisku, ale odnoszę wrażenie, że najlepszy jest w dryblingu, kiwka w lewo – kiwka w prawo, gra w środku pola, natomiast samotne rajdy, strzały z dużej odległości czy długie podania na skrzydła nie są jego specjalnością. Czy okaże się bramkostrzelny – na to musimy poczekać przynajmniej do przerwy. Na razie publiczność klaszcze, Jarosław Kaczyński gwiżdże i grzmi, że Tusk nie gra o Polskę, tylko o własną prezydenturę. (Na tym polega ten nowy, przyjazny język i wizerunek PiS, który prezes zapowiadał.) Sędziuje pan prezydent. Niestety, w polityce FIFA nie istnieje.