Wisielcze wiadomości

W środę 9 kwietnia o godz. 22.30 wszedłem na stronę internetową „Dziennika”, żeby „na dzień dzisiejszy powziąć wiedzę” i być na bieżąco wydarzeń„w tym kraju” (nie cierpię takiej polszczyzny, więc ją ośmieszam). Pierwsze trzy wiadomości, jakie widniały na stronie tego dziennika, były następujące:

  • Powiesił się sędzia podejrzany o korupcję.
  • Oprawca biznesmena powiesił się w celi.
  • Chłopak powiesił się przez głupich kolegów.

Mamy do czynienia z galopującą tabloidyzacją mediów i nawet „Dziennik”, który raz na tydzień przynosi poważny i ambitny dodatek „Europa”, jako pierwsze na swojej stronie internetowej podaje wiadomości wisielcze. Wiem, że zaraz będę oskarżony o nostalgię za PRL-em, ale wtedy przynajmniej czytać było łatwiej (pisać i publikować było trudniej). Pierwszych stronic w ogóle się nie czytało, a wiele osób zaczynało czytanie gazet od końca, niektóre wręcz na tym kończyły. „Politykę” na przykład czytano od końca, od felietonów, dlatego pozwalam sobie na żart, że felietoniści byli mistrzami gry wstępnej.

Dzisiejsze media, zwłaszcza elektroniczne, są bardziej okrutne. Żeby dowiedzieć się z radia , z telewizji lub z Internetu co się dzieje „w tym kraju”, trzeba najpierw obejrzeć skomplikowane operacje chirurgiczne, zagłodzone dzieci, zdegenerowanych rodziców i bestialskich przestępców. Co druga osoba pokazywana w telewizji naciąga na twarz kurtkę, albo zakrywa swoje oblicze czymkolwiek, byle tylko nie pokazać się telewidzom. Jesteśmy (ja i mnie podobni) w sytuacji bez wyjścia – my nie chcemy na tych ludzi patrzeć, oni nie chcą się pokazywać, ale musimy ich oglądać, bo rządzi rynek, panuje żelazna zasada mediów: Krew na pierwszej stronie. I do tego dochodzą reklamy, których kiedyś nie było. Zanim się człowiek rozsmakuje, czytając o kolejnym powieszeniu, już na cały ekran pojawia się barwna, wesoła reklama, której nie oprze się żaden wisielec.

Na początku każdej gazety lub serwisu informacyjnego jest katastrofa, w środku każdego pisma znajdują się sążniste artykuły i niekończące się debaty o przyszłości prawicy, lewicy lub centrum (niepotrzebne skreślić). „Agonia lewicy”, „Kryzys prawicy”, „Kiedy podzieli się PiS?”, „Rozpad LiD”, „Nijaka Platforma” – gdziekolwiek spojrzeć, albo ktoś wisi, albo coś spada. Wskaźnik optymizmu podobno rośnie, ale nie w mediach.

Dobre, to znaczy budujące wiadomości, można znaleźć w rubryce sportowej „Gazety Wyborczej”: „Jan Krzysztof Bielecki ambasadorem Lechii”. Były premier Polski został oficjalnym ambasadorem gdańskiej drużyny piłkarskiej. Że też w czasach „Fryzjera”, w dniu, kiedy minister Sportu mówi, że korupcję w piłce należy „karać jak pedofilię”, ktoś tak niepokalany jak dwojga imion Bielecki godzi się zostać ambasadorem klubu piłkarskiego to jest prawdziwy news, wart wiadomości o kilku powieszonych.

JKB – czytamy – ma osobowość , która pomoże w dyplomacji i w promocji klubu. Ambasador ma promować klub, umacniać prestiż marki w kraju i za granicą, będzie kreował pozytywny wizerunek marki oraz integrował „środowisko przychylne gdańskiemu klubowi” (czytaj: kibiców). Stanowisko Bieleckiego ma być honorowe, ale nie od rzeczy jest fakt, iż ambasadorem zostaje prezes największego banku w Polsce, a może nawet w Europie Środkowo – Wschodniej. Mój doradca (honorowy) do spraw futbolu, red. Tomasz Wołek, założyciel pierwszego w Polsce klubu kibica Lechii (v-prezes Donald Tusk), były rzecznik Lechii i speaker na jej stadionie, przypomina, że był to ulubiony klub gdańskiej opozycji Tusk, Hall, bracia Rybiccy, Bielecki (o Kaczyńskich, jak to Wołek, nie wspomina). W 1983 roku, w ramach rozgrywek Pucharu Zdobywców Pucharów, do Gdańska zjechała drużyna Juventus Turyn, z Bońkiem i Platinim. Wtedy na trybunach pojawił się Lech Wałęsa, „osoba prywatna”, świeżo po wyjściu z internowania, a przed nagrodą Nobla. Z meczu zrobił się wiec na cześć przywódcy Solidarności.

A dzisiaj na czele państwa stoi Lech Kaczyński (ciekawe, czy był na owym meczu), zaś ambasadorem klubu zostaje bankier i były premier, Bielecki. W nowej rzeczywistości mniej liczy się człowiek – legenda, a bardziej człowiek wyposażony w inne walory. Wczoraj „bohaterem dnia” był szef piłkarskiej mafii, Fryzjer, który wystąpił w telewizji, mówiąc, że jest niewinny, nie był sędzią, nie brał pieniędzy, nic mu nie wiadomo o korupcji w Arce Gdynia, i demaskował układ dziennikarzy – kundli oraz prokuratorów (kolejny układ, w którym tkwią dziennikarze; szkoda, że Fryzjer nie mówił o dziennikarzach mediów niemieckich).

Ciekawe, jak dżentelmen Bielecki poradzi sobie w bagnie polskiej piłki nożnej, w której trener idzie z prokuratury prosto na stadion poprowadzić mecz swojej drużyny. Czy prezydent Kaczyński podpisał nominację ambasadora i czy ambasador Bielecki będzie składał listy uwierzytelniające na ręce prezesa Listkiewicza?

Wiadomości sportowe są nie gorsze niż wisielcze.