O kulcie jednostki i jego następstwach

Żeby wykończyć lewicę – prawica w Polsce wcale nie jest potrzebna. Lewica wykończy się sama.

Mamy w Polsce jedno nowe, prężne środowisko lewicowe – „Krytykę Polityczną” i jej animatora, Sławomira Sierakowskiego. Zamiast się z tego cieszyć, coraz częściej słyszę na lewicy pomruki niezadowolenia. Że na przykład „Krytyka” nie zastąpi partii politycznej, albo że Sierakowski spotkał się w kawiarni z Olejniczakiem i wydał komendę „W lewo zwrot”. Nawet gdyby to była prawda, to Olejniczak jest już na tyle dużym chłopczykiem, że sam odpowiada za swoje kroki.

Kliniczny przykład niezadowolenia z „Krytyki Politycznej” i jej szefa daje Grzegorz Konat, ekonomista, asystent w SGH, w artykule „Krytyka, ale jaka?” na łamach lewicowego „Przeglądu”. Młody człowiek (bo asystenci są przecież młodzi), wystrzelił całą serię zarzutów pod adresem „Krytyki”. Pierwszy – że wykazuje ona „całkowity brak zainteresowania kwestiami gospodarczymi, nie wydaje książek ekonomicznych, nie organizuje spotkań poświęconych problemom gospodarczym”. Rozumiem niezadowolenie asystenta SGH, gdyż sam ukończyłem studia ekonomiczne, dzisiaj wszyscy są ekonomistami („Gospodarka, głupcze!”), ale gdzie jest powiedziane, że „Krytyka” powinna zajmować się gospodarką, a nie filozofia, kulturą czy estetyką – jak to czyni dotychczas? Czy wszyscy muszą pisać, że podatek liniowy jest burżuazyjny? Przecież Sierakowski z Agnieszką Graff i Magdaleną Środą nie muszą być spadkobiercami Oskara Langego. Jeżeli pan Konat tęskni do środowiska lewicowych ekonomistów (a tęsknotę tę w pełni rozumiem i podzielam), to niech skrzyknie kilku kolegów z SGH, z uczelni prof. Koźmińskiego, z Uniwersytetu Łódzkiego (alma mater wielu ekonomistów, w tym m.in. prof. Belki) – i do dzieła! Nie będzie Sierakowski pluł wam w twarz.

Dalej, p. Konat ma za złe, że „Krytyka” stała się… modna. „Redakcja stała się miejscem najzwyczajniej modnym i to niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu” – pisze, bo nie wszyscy, którzy się wokół tej redakcji kręcą, czynią to z lewicowego przekonania. Zamiast się cieszyć, że nareszcie powstało środowisko lewicowe, którego inni nie omijają szerokim łukiem, lecz się do niego garną, środowisko, które nie jest zamilczane na śmierć przez prawicowe media, któremu nie wymyślają od spadkobierców, pogrobowców i postkomunistów, Grzegorz Konat ubolewa(!), że powstało lewicowe środowisko, do którego ludzie lgną, a nawet się na nie snobują. – Panie Konat, chciałbym mieć Pańskie zmartwienia!

Wśród innych trosk ma pan Konat i tę, że „Krytyka” zamiast bronić osiągnięć PRL („odbudowa kraju, alfabetyzacja, industrializacja…”), wywodzi swe ideały „zdecydowanie z opozycji demokratycznej czasów PRL”. A co szanowny autor widzi w tym złego? Czyżby wstęp na lewicę prowadził tylko przez drzwi z napisem „Polska Ludowa” i PZPR? Czy wreszcie opozycja demokratyczna przed 1989 r. była tylko prawicowa? A Kuroń, Michnik, Modzelewski, Bugaj lub bliski autorowi prof. Kowalik się nie liczą?

Pan Konat ma także za złe Sierakowskiemu i jego ludziom, że zwracając się ku młodym i wykształconym, z dużych miast, odwracają się plecami do ludzi starszych, dla których PRL to był kawał życia, a dziś nie mają tak wszechstronnych zainteresowań, ani nie posługują się elitarnym, „kastowym” językiem „Krytyki”. „Czas przypomnieć sobie o tym , co ważne dla pokoleń rodziców i dziadków bywalców ‘Krytyki’” – apeluje. Jako osobnik starszy, który mógłby być ojcem i dziadkiem „Krytykantów”, pragnę zadać kłam słowom asystenta Konata – mnie nie przeszkadza, że język „Krytyki” jest hermetyczny, że przynosi ona nowinki (jeżeli Brzozowski jest nowinką) z filozofii, socjologii i estetyki, nie denerwuje mnie Slavoj Żiżek, Alain Badiou, nawet Święty Paweł i inni idole Sierakowskiego. Wręcz przeciwnie – jeżeli mam pretensje, to do siebie, że nie wszystko, co piszą inni rozumiem, i że chwilami nie nadążam. Jestem jednak zadowolony, że na lewicy powstał prężny ośrodek intelektualny, z którym trzeba się liczyć, a świat nie kończy się już na „Frondzie” i „bruLionie. Nikt nam, starym, nie zabrania czytać ani chodzić na dyskusje do klubów „Krytyki”.

Pan Konat jest jednak bardziej czujny. Nie podoba mu się, że Sierakowski i inni wypowiadają się w mediach prawicowych, gdyż owszem, to jest przepływ idei, „ale w obie strony!”. Prawica może lewicę rozmiękczyć. I to się p. Konatowi nie podoba, gdyż on, owszem, lubi przepływ idei, ale w… jedną stronę. Składa nawet mały donosik: Że, mianowicie, „Krytyka” jest sojusznikiem prawicy, gdyż ta „woli, aby lewica ta była li tylko środowiskiem kulturalno – obyczajowym, a nie prawdziwym ruchem o charakterze społeczno – ekonomicznym.”

Pod koniec swojego artykułu autor zdejmuje rękawiczki i pisze wprost: Problemem „Krytyki” jest jej twórca i redaktor naczelny, Sierakowski. „Promuje w mediach głownie samego siebie. (…) Czas najwyższy pokazać światu inną niż ta Sławomira Sierakowskiego twarz nowej polskiej lewicy”, bo gdy osłabnie zainteresowanie jego osobą, obnażona zostanie słabość ‘think tanku’ zbudowanego na medialnej obecności jednego tylko człowieka. Tak pisząc, Grzegorz Konat – jak przystało na młodego przedstawiciela starej lewicy – deklaruje się jako przeciwnik kultu jednostki. Ówczesny przedmiot kultu – przypomnijmy – był nie tylko wielkim językoznawcą, ale i wybitnym ekonomistą, szczególnie w dziedzinie prawa wartości. I takiego geniusza nam trzeba.