Donald – kandyduj!

„Donald, nie kandyduj!” – wzywa Witold Gadomski w „Gazecie Wyborczej” (18 IX). Odpowiadam: „Tusku – musisz kandydować!”, ale najpierw przytoczę argumenty W.G.: Rządy Tuska są skazane na niepowodzenie. Prezydent będzie blokował reformy, a opozycja będzie winić Platformę i Tuska za ich fiasko. Jeśli gospodarka zachoruje – „winny” będzie bierny rząd. Wyborcy mają krótką pamięć – zapomną o traumie PiS i rozczarowani zaczną odsuwać się od Platformy. Dwoisty status Tuska, jako premiera oraz kandydata na prezydenta, powoduje, że wszystko co mówi i robi nie jest traktowane poważnie, tylko jako PR, element kampanii. Rząd powinien rządzić, podejmować decyzje z myślą o skutkach za lat dziesięć, a nie o wyborach za dwa lata. Nieustanna kampania paraliżuje państwo. Rząd ma dobre pomysły (obniżka podatków, euro), ale „przeszkodzi opozycja, zawetuje prezydent, a prace rządu będą podporządkowane kalendarzowi wyborczemu Tuska”. Wreszcie, jeśli Tusk wygra, to Platforma może się rozpaść, jak SLD po wyborze Kwaśniewskiego, i nadejdzie godzina PiS.

Jestem daleki od zachwytu rządami Platformy/PSL, a także niektórymi posunięciami samego Tuska, jak choćby ową nieszczęsną kastracją chemiczną, czy naigrywaniem się z Lecha Kaczyńskiego przy podpisywaniu umowy o tarczy. Ale wybieram mniejsze zło.

Tak jak dla PiS najważniejsza jest reelekcja obecnego prezydenta, tak dla pozostałych zadaniem numer jeden powinno być ograniczenie prezydentury Lecha Kaczyńskiego do jednej kadencji. Donald Tusk, czy nam się podoba czy nie, „na dzień dzisiejszy” ma największe szanse pokonania Kaczyńskiego w 2010 roku. Niekoniecznie musi w tym celu być premierem. Pewnego dnia może swój urząd przekazać innemu członkowi rządu – prawdopodobnie Schetynie, lub Sikorskiemu, Klichowi, Zdrojewskiemu, ba, nawet Komorowskiemu – w Platformie jest kilku polityków formatu nie mniejszego niż byli premierzy – Bielecki, Suchocka czy Marcinkiewicz.

W zakończeniu swojego artykułu, Witold Gadomski pisze o „wymarzonym kandydacie”, którego Platforma powinna wylansować. „Jest jeszcze dość czasu, by Platforma mogła wykreować takiego kandydata na prezydenta i zapewnić mu poparcie dużej części środka sceny politycznej.” Taki kandydat – zdaniem publicysty „Wyborczej” – powinien oczywiście łączyć, nie być uwikłany w polskie kłótnie, cieszyć się zaufaniem wyborców i polityków różnych partii, słowem powinien to być chodzący ideał. Mądry jak Zoll, doświadczony jak Bartoszewski, piękny jak Szapołowska.

Moim zdaniem W.G. wierzy w cudy. Bartoszewski jest sędziwy, Zoll nie ma charyzmy, a Szapołowska ma inne plany. Idealny kandydat nie istnieje. Wykreować go nie można. Tego nie udźwignie nawet Marek Kondrat. Nawet jeśli Tusk wykluczy swoją kandydaturę na prezydenta, Lech Kaczyński będzie wetował i rzucał kłody pod nogi tam, gdzie uzna to za stosowne, Jarosław Kaczyński i opozycja będą mówili, że „rząd jest bardzo zły”, „zamiast rządu mamy jedno wielkie ministerstwo propagandy”, „nieróbstwo” i „chowanie się pod (niemiecką) spódnicą”. W wielu sprawach będzie mu wtórowała lewica. W sumie – Tusk rzuci pozycję lidera i faworyta na pastwę losu. Polityk, który czuje się odpowiedzialny za Polskę, nie może tego zrobić.

Zamiast tego Tusk powinien spiąć swój rząd ostrogami, nie robić głupstw (vide nieudana ustawa o mediach), nie bać się (KRUS), nie mówić nonsensów (kastracja, film o Westerplatte), robić ile można, i trzymać się zasady: „tisze jedziesz – dalsze budiesz”. Może nawet w pewnej chwili przekazać rząd, ale zostać prezydentem – musi.