Dekalog lewicy i amok prezesa

Przed 1989 rokiem zachodni dziennikarze pytali mnie czasami, czy znam jakiegoś komunistę w Polsce, bo chętnie by z nim porozmawiali. Trudno mi było z czystym sumieniem wskazać kogokolwiek. Owszem, znałem wielu, którzy komunizowali w młodości, większość z nich zaprzestała w 1956 roku, mniejszość jeszcze wierzyła w tę ideologię przez pewien czas, np. M.F. Rakowski, ale – jak to potwierdzają jego „Dzienniki” – niedługo. Dzisiaj komunistów już nie ma, a termin ten (podobnie jak „postkomuniści”) używany jest tylko przez prawicowych radykałów, dla obrzydzenia  ludzi lewicy. Ale kto to jest lewica? Porażka lewicy w wyborach europejskich, a także 12 – 13 proc. głosów oddanych na ugrupowania lewicowe w Polsce, to dobra okazja, żeby wrócić do tego pytania.

Ja sam nie jestem w stanie odpowiedzieć, ale chętnie przytoczę i skomentuję to, co na ten temat napisał prof. Andrzej Walicki, jeden z największych umysłów nie tylko na lewicy, na łamach miesięcznika „Zdanie” (przedruk w „Przeglądzie” 14 VI).  Zdaniem Walickiego, „spoiwem” lewicy jest (streszczam wywód Autora):

– Nieodwracalność podstawowych zdobyczy państwa dobrobytu i opiekuńczego (welfare state), ubezpieczenia społeczne, publiczna ochrona zdrowia, darmowa edukacja. (Zgoda częściowa, bo jakiś bodziec do nauki i zapobiegania wiecznym studentom powinien istnieć.)

– Niezgoda na „świętość” własności prywatnej, prywatyzowanie tylko ze względów pragmatycznych, reprywatyzacja tylko jako absolutny wyjątek. Niedopuszczalność ekspropriacji na rzecz właścicieli sprzed wielu lat, bo przywracaniu „prawowitych właścicieli” nie będzie końca.

-Solidarność społeczna, także pokoleniowa. (Rozumiem przez to, że każde pokolenia łoży na pokolenie poprzednie i następne – Pass.)

-Etyczny indywidualizm. Odrzucenie dyktatury wspólnoty, narodu, państwa. „Dyktatura w imię wartości kolektywistycznych, to śmiertelny grzech komunizmu…” (Zgoda, ale dodałbym Kościół).

– Niezgoda na etnocentryzm i politykę nienawiści, odrzucenie pozasądowej lustracji i dyskryminowanie ekskomunistów.

– Niezgoda na władzę wszelkich elit, w tym elity postsolidarnościowej   („SLD wolno mniej” itp.).

– Odrzucenie nowomowy, np. „roszczenia” zamiast „uprawnienia”, „Polak” lub „dziecko” jako określenie embrionu.

– Sprzeciw wobec jednej „pamięci narodowej”, wykluczającej tradycje lewicy.

-Obiektywizm w ocenie Polski Ludowej, aby jej zaczerniony obraz nie stawał się narzędziem prawicowej indoktrynacji.

– Państwo prawa, niezgoda na traktowanie kogokolwiek jako obywatela drugiej kategorii.

– Odrzucenie pseudoantykomunizmu, czyli antykomunizmu bez komunistów.

– Swoboda obyczajowa w rozsądnych granicach.

– Nieustanna czujność wobec wszelkich absolutów i dogmatyzmu, także lewicowego.

Tyle prof. Andrzej Walicki. Ja bym do tego dodał postulat świeckiego państwa, rozdziału kościołów od państwa, równości wszystkich – także kościołów – wobec prawa. Faktyczne zrównanie nauki religii i etyki, zaprzestanie finansowania katechizacji z funduszy publicznych. Niektóre postulaty prof. Walickiego, zwłaszcza sprzeciw wobec reprywatyzacji, wydają mi się dyskusyjne. Reprywatyzacja powinna być częściowa, wedle możliwości Skarbu Państwa. Sądzę także, że lewica ma prawo do swojej interpretacji historii, np. wojny domowej w Hiszpanii, a ostatni żyjący „dąbrowszczacy” nie powinni być pozbawiani statusu kombatantów. Dekalog lewicy Andrzeja Walickiego to dobry punkt wyjścia do dyskusji i dlatego go przytaczam. Na lewicy, Bronisław Łagowski i Andrzej Walicki to już chyba ostatni, którzy poloneza wodzą.

***

PS. Sprawy bieżące.

Jarosław Kaczyński w amoku. Mówienie, że on by się wstydził pracować w Radiu Zet, zaliczanie siebie do tej lepszej kategorii Polaków („tych z AK”), wzywanie ministra i premiera, żeby znaleźli sprawców napadu na Annę Cugier-Kotkę (podczas kiedy jego rząd nie znalazł sprawców porwania i morderstwa p. Olewnika), opowiadanie o tym, że  „Dziennik” zmienił właściciela po to, żeby nie pisać o pieniądzach Palikota –  wszystko to wskazuje, że po wyczerpującej kampanii wyborczej prezes PiS zasługuje na odpoczynek. Może obecny, długi weekend,  pozwoli mu odzyskać siły i spokój.

Zbigniew Ziobro – wyniesiony przez wyborców i upokorzony przez prezesa. Ten tydzień to prawdziwy wzlot i upadek Zbigniewa Ziobry. Po zdobyciu rekordowego poparcia ze strony wyborców, sądził, że już mu wszystko wolno i bąknął kilka słów o kampanii PiS. Za nim poszło kilkoro innych polityków tej partii, w tym sama p. Szczypińska, ale są zbyt słabi na prezesa.  Ziobro wyraźnie nie chce podzielić losu Dorna, Ujazdowskiego, Zalewskiego i innych renegatów.  K. i Z. pojawili się więc na krótkiej konferencji, na której Z. powiedział, iż sugerowanie, jakoby on domagał się rozliczeń „jest absurdalne”. Potwierdził tym samym androny Jacka Kurskiego o „rzekomych niesnaskach” w PiS.  Ziobro połknął własne słowa, prezes nie pozwolił mu nawet dokończyć i odesłał do nauki języków. Dobrze, że J.K. jest tylko prezesem, a nie premierem, zaś  Z.Z. nie jest już ministrem. Niewykluczone, że w przyszłości zamienią się rolami. Z. zostanie prezesem i załatwi J.K. posadę europosła (pod warunkiem, że ten nauczy się języków).

Pan prezydent udzielił kolejnego wywiadu TVP. Zapytany, co sądzi o tym, że w sondażu „Gazety Wyborczej” Ziobro byłby mocniejszym od niego  kandydatem na prezydenta, Lech Kaczyński odpowiedział, że dla „Gazety” każdy jest lepszy od Kaczyńskich. W tej sprawie pan prezydent ma rację i „Gazeta” ma rację.