Popracować nad historią

Polacy ciągle nie uporali się ze swoją przeszłością. Mimo natrętnej pedagogiki a la Muzeum Powstania Warszawskiego, samo Powstanie nadal nas dzieli. Nie wszyscy podzielają punkt widzenia Jarosława M. Rymkiewicza i tych, którzy widzą w Powstaniu przede wszystkim wspaniały zryw patriotyczny, jaki zaowocował Solidarnością w 1980 r. Wątpliwości wobec Powstania uznają oni za szarganie  świętości i komunistyczną robotę.  Nie lubią  mówić o zagładzie miasta i jego mieszkańców, o tym, że żaden z wyższych dowódców Powstania nie zginął w walce, o tym, że decyzja o Powstaniu pozwoliła Stalinowi czekać z założonymi rękoma, aż Niemcy rozprawią się z Polakami. Nie osiągnięto wojskowych ani politycznych celów Powstania. W zbiorowej, a zwłaszcza oficjalnej,  pamięci obowiązuje jednak  „romantyczna”, zwycięska  wizja Powstania – największego i najpiękniejszego rozdziału w życiu jego uczestników, który ukształtował pokolenie „S” i następne, po wsze czasy.

Brak także zgody na temat PRL. Jak wynika z najnowszych badań, prawie połowa Polaków (44%) myśli o PRL przychylnie, a druga połowa (43%) – negatywnie. Z biegiem czasu proporcje te ulegają  zmianie, przybywa krytyków, ubywa zwolenników, ale i tak poglądy te są sprzeczne z obowiązującą indoktrynacją. Coraz mniej jest tych, którzy tamte czasy pamiętają, coraz więcej jest takich, którzy wychowują się na politycznie poprawnych podręcznikach szkolnych prof. Roszkowskiego, lub na programach Bronisława Wildsteina w TVP.

To, że znaczna część społeczeństwa uważa, iż  w PRL przeważały elementy pozytywne, nie oznacza, że ktokolwiek (poza znikomą mniejszością, np. w Niemczech  10 proc) pragnie powrotu tamtych czasów, ale i tak stanowi to problem dla uczonych i propagandystów. Ci ostatni, na wszystko mają jedną odpowiedź: NOSTALGIA, tęsknota do czasów, kiedy byliśmy  młodzi i piękni. Pierwsza miłość, pierwszy kontakt z przyrodą, „pierwsze” Słońce i Księżyc, letnie obozy, romantyzm odbudowy zniszczonego kraju, pierwszy motocykl, czasem własny kąt, matura, dyplom uniwersytetu, pierwsza praca, wakacje w Bułgarii itd. Co prawda druga strona medalu była okropna – stalinizm, egzekucje, Czerwiec ’56, Grudzień ’70, brudne i brzydkie miasta, stare rudery, puste sklepy, cenzura, urzędowe kłamstwa, wyborcza fikcja etc., to jednak istotna część społeczeństwa pamięta, że szkoła była za darmo, lekarstwa były tanie (albo tylko za dewizy…),  w garnku i na talerzu zawsze coś w końcu było.

Poza „nostalgią” – jest jeszcze drugi argument  – bez komunizmu Europa rozwijałaby się szybciej. Może to i prawda (wśród specjalistów trwa żonglerka statystyką Grecji czy Hiszpanii), ale co z tego, kiedy myśmy żyli tu, a nie tam?

Nie da się wszystkiego wytłumaczyć nostalgią,  młodością i statystyką.  Nostalgii za okupacją hitlerowską jakoś nie widać. Nostalgii za stalinizmem – też nie.  Muzea terroru, muzea komunizmu, Muzeum Powstania mogą wbijać do głów wersję politycznie poprawną, ale nie do końca prawdziwą. Jeszcze nie powstała prawdziwa książka, prawdziwy film o tamtych czasach. A lewica boi się otworzyć usta w obronie historii  – nie lukrowanej, nie nostalgicznej, ale i nie politycznie poprawnej. Jest zaledwie kilku jej przedstawicieli (Walicki, Łagowski), którzy mają odwagę otworzyć usta.

Może zresztą jedna prawda  o tamtych czasach nie istnieje? Ostatnie kilka dni spędziłem w Berlinie i tam jest podobnie. NRD – wydawałoby się najbardziej ponury barak obozu,  trzymany przez Ulbrichta za potężnym murem berlińskim, gdzie rudery świadczą same za siebie – w oczach znacznej części więźniów tego baraku zapisał się nieźle (!). Wg badań Instytutu Emnid, sporządzonych na życzenie rządu i ogłoszonych w tych dniach, prawie połowa (49 proc.!) mieszkańców byłej NRD zgadza się, że „NRD miała więcej dobrych niż złych stron. Było kilka problemów, ale można tam było dobrze żyć.” Do tego należy dodać 8 proc. ankietowanych, którzy uważają, że „Żyło tam się szczęśliwiej niż dzisiaj w ponownie zjednoczonych  Niemczech.” A przecież Niemcy byli przebici na wylot przez mur i mieli jak na dłoni podaną wyższość Zachodu na Wschodem. Co więcej, podczas kiedy Polacy są kiepskiego zdania o NRD-owskiej opozycji demokratycznej, 80 proc. mieszkańców zachodniej (!) części Niemiec  uważa, że mieszkańcy b. NRD mogą być dumni, że pokojowo pokonali ówczesny reżim. Przedstawiciele rządu, ministrowie, już zapowiadają, że trzeba będzie „popracować nad historią NRD” (min. Wolfgang Tiefensee, z SPD).

Ale kto ma „popracować” nad historią? To, co  inni myślą o niedawnej przeszłości, daleko odbiega od tego, co my uważamy. Nie jeden profesor  z „peerelowskim” dyplomem, surowo ocenia tamte czasy, ale belwederskiej nominacji, otrzymanej z rąk Henryka Jabłońskiego czy Wojciecha Jaruzelskiego, nie odesłał.  Dlatego rośnie nowy zaciąg historyków. Oni już popracują.