Chińczycy trzymają się mocno

Ze zdumieniem przeczytałem artykuł dr. Antoniego Dudka, historyka z IPN, niewątpliwego antykomunisty, w równie niekomunistycznej „Rzeczpospolitej” (3 X). Tytuł artykułu mówi sam za siebie: „Chińczyków trzymajmy się mocno”. Dr Dudek najpierw przeprowadza wywód o jego zdaniem niekorzystnych dla Polski zjawiskach na arenie międzynarodowej, takich jak + kryzys NATO, + kryzys Unii Europejskiej, + spadek znaczenia Polski i Europy w polityce USA, + rosnące wpływy Niemiec w UE, + „ofensywna polityka Rosji.

Następnie autor radzi grać na wielu fortepianach, nie zaniedbywać więzów z Zachodem, ale zarazem postawić na … Chiny! Dobrze by było „znaleźć partnera skłonnego bodaj częściowo zrównoważyć wpływy niemieckie, a zwłaszcza upiorną wizję powtórki z historii, czyli Polski jako swoistego kondominium Berlina i Moskwy.” Autor proponuje „pogłębienie naszych relacji z nowym globalnym supermocarstwem, które rośnie na naszych oczach. Mam oczywiście na myśli Chiny.” Już raz, w 1956 r., Pekin powstrzymał interwencję Moskwy w Polsce. „Czy dziś szerokie otwarcie Polski dla chińskich inwestycji nie dałoby do myślenia zarówno w Moskwie, jak i w Berlinie?” Obecnie – czytamy dalej – Chiny nie mają w Europie centrum swoich interesów. Takim centrum mogłaby stać się Polska, ze swoim położeniem geograficznym i innymi atutami. Chiny, twierdzi dr Dudek, są niechętne zbliżeniu Rosji i UE, a Polska należy do państw, które stoją na drodze tego zbliżenia.

W swoim artykule Dudek nie wymienia żadnych przeszkód na drodze do zbliżenia Warszawa – Pekin. Szkoda, że autor pominął milczeniem jedną z najważniejszych przeszkód w stosunkach Chiny – Polska, a mianowicie czynnik ideologiczny po stronie polskiej. Chiny od lat prowadzą politykę pragmatyczną, żeby nie powiedzieć cyniczną – utrzymują dobre stosunki ze wszystkimi kontynentami, w tym ze Stanami Zjednoczonymi, Europą, Azją i Ameryką Łacińską, dla wielu państw są największym, bądź jednym z największych partnerów gospodarczych, bez Chin nie ma dziś światowej gospodarki, światowej polityki, ba, nie można mówić o stabilizacji USA. Chiny prowadzą w dodatku dość powściągliwą politykę zagraniczną (oprócz Tybetu, który niesłusznie uważają za problem wewnętrzny), na pewno bardziej stabilną niż Stany Zjednoczone czy Rosja.

Przeszkoda, o której mówię, w stosunkach Polski z Chinami jest natury ideologicznej. Chiny przeżywają najlepszy okres w swoich wielowiekowych dziejach (Polska tego nie docenia), ale ciągle jeszcze nie jest to państwo demokratyczne. Wiele w tym kraju zmienia się na lepsze, nie tylko imponująca gospodarka, coraz lepsza infrastruktura, imponujące miasta, ale także stan zdrowia mieszkańców, alfabetyzacja, swobody obywatelskie (dziesiątki tysięcy Chińczyków studiuje zagranicą, w tym w USA, a wielu cudzoziemców – w Chinach). Prawa obywatelskie są jednak nadal ograniczone, policja, także polityczna, jest wszechobecna, cenzura nie śpi, panuje system jednopartyjny, z którym już dawno zerwały inne wielkie „mocarstwa wstępujące”, jak Brazylia czy Indie.

Tymczasem polityka polska oparta jest na przesłaniu ideologicznym, na szerzeniu demokracji od Rosji, Ukrainy i Białorusi, poprzez Gruzję, aż po Pekin. Kiedy Chińczycy budowali największą zaporę wodną, żeby uratować miliony ludzi od powodzi, nasze media widziały tylko krzywdę ludności przesiedlanej z terenów, które miały zostać zalane; kiedy otwarto pierwszą w historii (położoną najwyżej na świecie) linię kolejową z Chin do Lhasy, widziano w tym – nie bez podstaw, ale nie wyłącznie! – jeszcze jeden krok do utrwalenia aneksji Tybetu. Kiedy George Bush, Sarkozy i inni przywódcy demokratycznego Zachodu zaszczycili swoją obecnością igrzyska olimpijskie w Pekinie, polski premier Tusk i jego ministrowie demonstracyjnie imprezę zbojkotowali, wysyłając jedynie ministra sportu, Drzewieckiego.

Tym większe zdumienie budzi artykuł dr. Dudka, który nie wspomniał ani jednym słowem o Tybecie, o Ujgurach, o rocznicy masakry na placu Tiananmen. Gdyby to był artykuł posła Iwińskiego albo Longina Pastusiaka, w „Trybunie” – to bym się nie dziwił. Ale taki artykuł z pod pióra historyka z prawicy, i to na łamach „Rzeczpospolitej” daje iskierkę nadziei, że w stosunkach z Chinami zaczniemy grać na wielu fortepianach i nie będziemy naciskać tylko jednego pedału.