Towarzysz generał i towarzysz prezydent

Pozwalam sobie dorzucić moje trzy grosze do sporów, jakie toczą się od kilku dni.

TOWARZYSZ GENERAŁ, CZYLI SĄD OSTATECZNY. Jak już zauważyło wielu komentatorów (z Waldemarem Kuczyńskim w „Rz.”), film TVP nie miał nic wspólnego z rzetelnością, był to propagandowy pamflet na generała. Od telewizji publicznej człowiek oczekuje prawdy, a nie półprawdy. Zwolennicy filmu mówią, że powstało tyle utworów hagiograficznych nt. Jaruzelskiego, że potrzebny (im) był film o odwrotnej wymowie. Być może. Ja ani nie widziałem po 1989 roku hagiografii filmowej o generale, ani nie odczuwam potrzeby propagandy a rebours. Obrońcy filmu (m.in. Rafał Ziemkiewicz i prof. Paczkowski) mówią, że wszystkie fakty w tym filmie były prawdziwe, czyli sugerują, że prawdziwy był więc cały film. To gruba manipulacja, liczą się bowiem nie tylko fakty pokazane, ale i przemilczane, pominięte.

Film nie oddawał dramatu lat 1980/81, owego „wejdą – nie wejdą”, nie pokazywał, jak świat – od Białego Domu do Watykanu – drżał o Polskę, nie pokazywał rozmieszczenia wojsk Układu Warszawskiego w Polsce i wokół niej, nie pokazywał Pragi, Budapesztu, Berlina. Celem filmu było pokazanie, że Jaruzelski jest kanalią i przekonanych zapewne w tym utwierdził. Nie wystąpił w nim ani jeden człowiek, który jest innego zdania, niż twórcy filmu, była to nachalna propagandówa nawet bez listka figowego.

Generał święty nie jest, kto zresztą był, skoro procesy beatyfikacyjne budzą wiele wątpliwości i ciągną się latami. Dzisiaj dziennikarze, nawet ci poważni i przyzwoici, rozliczają Jaruzelskiego z antysemickiej czystki w wojsku w 1967 r., z działalności w kontrwywiadzie, ze stanu wojennego, i mówią: dlaczego brał w tym udział, dlaczego godził się, dlaczego nie podał się do dymisji? Generał broni się raz lepiej, raz gorzej (najgorzej chyba w sprawie 1967 r.), ale pytania świadczą, że nawet oświeceni dziennikarze (-rki) nie rozumieją na czym polegał system totalitarny, czy na pół totalitarny, który panował. Warto poczytać Hannę Arendt, Carla Jaspersa, Andrzeja Walickiego, żeby zrozumieć, jakie mechanizmy rządziły wówczas ludźmi, jaka była mieszanina wiary, nadziei, idealizmu, strachu, oportunizmu („na moje miejsce przyjdą inni, gorsi”), odruchu stadnego, konformizmu, jak silny był instynkt życia, nawet za cenę akceptacji panującego kłamstwa.

„Winą” generała Jaruzelskiego jest to, że żyje i stawał wobec dylematów, które dziś są nam oszczędzone. Kiedy patrzę, jak w telewizji dziennikarze przepytują starego człowieka z całego jego życia, a zwłaszcza z momentów wstydliwych, zawstydzających, to sam siłą rzeczy przebiegam życie swoje oraz tych dziennikarzy, o których zresztą mało wiem, gdyż rzadko się spowiadają. Zazdroszczę ludziom młodszym „przywileju późnego urodzenia” oraz tej swobodzie skakania po cudzym losie. Ale to nie znaczy, że dzisiaj niektórzy historycy i dziennikarze się nie kompromitują. Wręcz przeciwnie – kompromitują się jeszcze gorzej, gdyż nikt ich nie zmusza, żeby być oskarżycielami. Bardzo chętnie posłuchałbym rozmowy ze znanymi dziennikarzami i historykami, a także z twórcami filmu o Jaruzelskim, z pytaniem: A pan(-i) jakich decyzji i słów żałuje w swoim życiu?

TOWARZYSZ PREZYDENT. Ze zdecydowanie pro-kaczyńskich „Wiadomości” TVP I dowiedziałem się, że prezydent Kaczyński jeszcze PRZED zaproszeniem Tuska przez Putina wyraził chęć wzięcia udziału w uroczystości w Katyniu. To zaskakująca wiadomość. Dotychczas miałem Kaczyńskich za polityków antyrosyjskich, którzy nie pokazaliby się obok Putina nad grobami polskich oficerów. (JK wręcz krytykował zaproszenie Putina do obchodów w Westerplatte). Jeszcze kilka tygodni temu, przed rocznicą wyzwolenia Auschwitz, Lech Kaczyński pisał, że obóz „wyzwolono” i ani słowem nie wspomniał o tych, którzy obóz wyzwolili, ani o poległych żołnierzach, którzy padli w walce. Oczywiście, w dniu obchodów miejsce polskiego prezydenta jest na uroczystościach w Katyniu, ale skoro Putin zaprosił Tuska, i jest to kolejne ogniwo polsko – rosyjskiego zbliżenia i rozliczenia z historią, to prezydent Kaczyński lepiej by uczynił nie dopisując się do uroczystości, gdyż – siłą rzeczy – rodzą się podejrzenia co do jego intencji.