Najważniejszy jest człowiek

Wybory za nami, możemy odetchnąć i zająć się tym, co najciekawsze – ludźmi.

KOMOROWSKI BRONISŁAW, nowy prezydent, prochu nie wymyśli, ale prezydentem będzie dobrym. Jedną z pierwszych prób jego charakteru i umiejętności politycznych będzie stanowisko, jakie zajmie w sprawie krzyża i mauzoleum prezydenta Kaczyńskiego, ścianą płaczu przed Pałacem Namiestnikowskim. Co zrobi prezydent – elekt? Czy wykona unik i wybierze Belweder, żeby trzymać się z daleka od krzyża na Krakowskim Przedmieściu? Czy dogada się z Kościołem i czy będzie z kim rozmawiać, bo część hierarchii odwróciła się do Komorowskiego plecami. Czy (w co nie wierzę) każe oddzielić krzyż od pałacu prezydenckiego? Ciekawa sprawa, niby mała, a zapalna, będzie ważnym testem.

TUSK DONALD, król elekcyjny. Znalazł się na rozstaju dróg. Jedna prowadzi do reform, bolesnych i niepopularnych, w tym do przedłużenia czasu pracy do emerytury, choćby stopniowego, rozłożonego na lata, tak jak rozłożone na lata ograniczanie przywilejów w wojsku, czy przyspieszy komercjalizację szpitali i sanację ochrony zdrowia, czy też – będąc więźniem obietnic wyborczych – nie będzie miał odwagi podnieść ręki na zdobycze i gwarancje, w tym prawo do czekania miesiącami na wizytę u specjalisty i prawo do godnego umierania w kolejce na korytarzu szpitala onkologicznego? Druga droga nie prowadzi do reform, ale do spokojnego, bieżącego administrowania krajem. Są ludzie, którzy uważają, że nie ma co porywać się na reformy, ponieważ PSL się nie zgodzi, naród będzie niezadowolony, a wybory trzeba wygrać. W tej sytuacji lepiej jest administrować, dokonywać drobne zmiany i korekty, a zapowiedziane reformy odkładać jak najdalej. Ciekaw jestem, co Tusk wybierze, ale wydaje się, że raczej to drugie…

GRZEGORZ SCHETYNA – marszałek Sejmu. Ma swoich zwolenników, że sprawny, bystry, umie się dogadać i porozumieć etc. Ja do nich nie należę, wolałbym na stanowisku marszałka Ewę Kopacz. W Schetynie jest coś pospolitego, on mi jakoś do godności marszałka i p.o. prezydenta nie pasuje. Niby nie bardzo jest do czego się przyczepić, a jednak nie mam przekonania. Zapewne marszałkiem będzie dobrym, sprawnym, lepszym niż Marek Jurek, a jednak nic nie na to nie poradzę – nie jest to postać porywająca. Przynajmniej dla mnie. Jego format, zainteresowania, sposób myślenia i mówienia („Tak pisze konstytucja”) nie zdradzają polityka dużej klasy, ani nawet inteligenta, jego poglądy są enigmą, jego lektury są tajemnicą, wykształcenie jest głęboko ukryte. Zawodowy polityk partyjny. I tyle.

PALIKOT JANUSZ – nie do przyjęcia. Co z tego, że inteligentny, zamożny i ma wcale licznych zwolenników, skoro co pewien czas trzeba się za niego wstydzić. Kiedy swojego czasu skrytykowałem go za to, że nazwał prezydenta (L.K.) chamem, wiele osób na tym blogu miało mi za złe. Teraz znów Palikot powiedział, że Lech Kaczyński ma krew na rękach i jest moralnie odpowiedzialny za śmierć ofiar tragedii smoleńskiej. Moim zdaniem (pisałem o tym zaraz po katastrofie) przypisywanie winy TYLKO Lechowi Kaczyńskiemu jest grubym uproszczeniem. Samolot Tu-154 to był mały kawałek Polski, źle przygotowany lot, źle przygotowana załoga, spóźniony prezydent, unosząca się w powietrzu presja, strach, brawura, beztroska, lekceważenie standardów, w sumie Polnische Wirtschaft. Lech Kaczyński był częścią tego kraju, może nawet – jako prezydent – najważniejszą, ale tylko częścią i nie można obwiniać tylko jego. To nadużycie podobne do tego, jakie uprawia Jarosław Kaczyński.

KACZYŃSKI JAROSŁAW, mówiąc o poległych śmiercią męczeńską pod Smoleńskiem i ponownie grając tragedią, zrywa z polityką miłości, jaką jeszcze kilka dni temu uprawiał. Mówienie o „poległych” jest nadużyciem, ale jest też konsekwencją Wawelu i szantażu moralnego wobec tych, którzy myślą inaczej. Wojna polsko – polska powraca i jest chyba nieuchronna. Koalicja i opozycja będą toczyć ostry spór, a niska kultura polityczna wielu jego uczestników spowoduje wzajemne faule, rany i obrażenia. Język publicystyki już bardzo się zaostrzył – nie ma dalszej potrzeby udawania pojednania i miłości. Prezes nie będzie stronił od gry faul, ponieważ w tej chwili żadnego programu nie ma. Odszedł od IV RP i od Polski solidarnej, uśmiechnął się do Gierka i Napieralskiego, ale mało kto traktuje te gesty poważnie. Jarosław Kaczyński znalazł się w sytuacji paradoksalnej – cieszy się poparciem dużej części społeczeństwa, ale nie ma dla niej programu. Dlatego pokusa wznowienia wojny jest taka silna. J.K. to wojownik, a człowiek jest najważniejszy.

***

MÓJ SERW – WASZ RETURN

STASIEKU i inni blogowicze zainteresowani tenisem, kolekcjonowaniem sztuki, zdobywaniem przyjaciół i pieniędzy – zapraszam do książki „Passent o Fibaku”, która ukazała się w tych dniach nakładem Wydawnictwa Nowy Świat. Książka ta ma swoich rodziców chrzestnych. Matką chrzestną jest Agnieszka Osiecka, która uprawiała sporty (była pływaczką w CWKS Legia), i wspólnie ze mną zachęcała do uprawiania sportów naszą córkę. Pewnego dnia, w latach 70., Agnieszka poznała w USA Wojtka Fibaka, odwiedziła jego dom, była pod wrażeniem gospodarzy, Ewy i Wojtka, oraz ich kolekcji sztuki. Po powrocie zachęciła mnie do napisania tej książki.

Ojcem chrzestnym jest Tadeusz Olszański, znany dziennikarz sportowy, publicysta, tłumacz z języka węgierskiego, autor wielu książek, m.in. książki o Stanisławowie, z którego obaj pochodzimy. Na Mundialu piłkarskim w RFN, w latach 70, gdzie dzieliliśmy wspólny pokój, pewnego dnia powiedział: „Daniel, ty powinieneś napisać książkę o Fibaku”.

I tak się stało. Pierwszą wersję tej książki napisałem pod koniec lat 80., kiedy Fibak był idolem, jednym z bohaterów masowej wyobraźni w Polsce: u schyłku PRL, polski junior z Poznania przebija się do czołówki światowej. Do triumfów sportowych dochodzą poważne, prawdziwe pieniądze, a także nowa pasja: inwestowanie w nieruchomości i kolekcjonowanie sztuki, z czasem powstanie najlepsza na świecie kolekcja malarstwa polskiego tzw. Szkoły Paryskiej.

Nad tą książką pracowałem dwa lata, rozmawiałem z Rodziną Fibaka, jego kolegami, pierwszymi trenerami, na turniejach US Open w Nowym Jorku i na kortach Rolanda Garrosa, a także w innych miejscach, rozmawiałem z wieloma najwybitniejszymi tenisistami na świecie, włącznie z Ivanem Lendlem i Borysem Beckerem, z przyjaciółmi Fibaka, m.in. z Jerzym Kosińskim, ze znawcami sztuki, m.in. a Panią Profesor Władysławą Jaworską – wielką specjalistką w dziedzinie Ecole de Paris, zwłaszcza Tadeusza Makowskiego, z krytykami sztuki, m.in. z Panią Andą Rottenberg, ze specjalistami w dziedzinie przemysłu tenisowego. Chwilami towarzyszyłem Fibakowi na każdym kroku.

Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1990 roku, rozeszło się znakomicie, choć Polska miała wówczas inne sprawy na głowie.. Dwadzieścia lat później spotkałem Fibaka na rowerze, na Nowym Mieście. Jechał akurat do swojej galerii w budynku ASP na Krakowskim Przedmieściu. W ciągu tych dwudziestu lat wiele się w jego życiu zmieniło – powrócił do Polski, ma nową rodzinę, nową galerię, nowe zainteresowanie. – Co z twoją książką, może byś ją wznowił? – zaproponował. Wtedy przystąpiłem do pracy. Musiałem zbadać, co Fibak robił przez tych 20 lat – poznać obecną rodzinę, kolekcję, przyjaciół. Przez 20 lat w życiu Fibaka zaszło bardzo wiele – rozpadło się małżeństwo, ale założył nową rodzinę i jest szczęśliwy, stopniała fortuna, ale pracuje na nową, rozpadła się kolekcja, ale zbiera, kupuje i sprzedaje nowe malarstwo, pozostała mu także słabość do nieruchomości, a przede wszystkim jego najlepsze cechy – inteligencja, szybkość, bystrość, nieprzeciętna głowa. No, i dystans, jaki niektórzy moi rozmówcy mają do Fibaka. Książka ukazała się po turnieju na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu i w trakcie Wimbledonu 2010.

Wszystko to złożyło się na książkę zmienioną i rozszerzoną, o sporcie, sztuce i fortunie, pt. „MOJA GRA, Passent o Fibaku”, do której zapraszam. Mój serw – Wasz return!