Z duchem czasu

Chociaż w II turze mieliśmy do wyboru katolika albo katolika, nie wszyscy są z tego zadowoleni.

Profesor Maria Szyszkowska ośmiela się twierdzić („Rz.”), że „Kościół katolicki w ogóle nie powinien się angażować w politykę.” (Chyba nie tylko katolicki – Pass). I dalej: W państwie demokratycznym istnieje pluralizm światopoglądowy. „W Polsce tymczasem zarówno instytucje kościelne, jak i media popełniają ten sam błąd – wywierają na Polaków presję, by głosowali w określony, dogodny dla nich sposób. (…) Niepokoi mnie także ostatnia decyzja Watykanu w sprawie beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki. W rzeczywistości nie umarł on bowiem jako krzewiciel wiary, lecz jako działacz polityczny. Jeżeli jednak traktuje się księdza Popiełuszkę jako świętego, to aprobuje się zarazem jego śmierć męczeńską jako kapłana i działacza politycznego”, co stanowi zachętę „dla pozostałych księży do angażowania się w politykę”.

Zgadzam się z panią Profesor, z jednym zastrzeżeniem: nie można jednym tchem wymieniać kościoła i mediów. Media właśnie od tego są, żeby toczyły dialog polityczny i namawiały obywateli do różnych zachowań, także w wyborach. Tymczasem p. Profesor uważa, że „zarzuty co do zachowania w kampanii prezydenckiej należy też postawić mediom publicznym.(…) Media te nieustannie namawiały do tego, by głosować na PO (?! – Pass). Najbardziej oburzało mnie twierdzenie, że głos oddany na kogoś innego (łącznie z PiS) będzie głosem straconym”. Czytam ten fragment kilka razy i nie mogę zrozumieć o jakim kraju, o jakich mediach publicznych, które namawiały do głosowania na Platformę, Pani Profesor pisze? Czy ja śnię, czy po prostu chodzi o pomyłkę?

Tak czy owak, jestem za rozdziałem kościołów od państwa, i za państwem świeckim, neutralnym, a nie prokościelnym, jakie mamy w Polsce. Dlatego, kiedy czytam dra Tomasza Terlikowskiego, to się fundamentalnie z nim nie zgadzam. W artykule pod znamiennym tytułem „Katolikiem jest się także przy urnie wyborczej”, T.T. pisze, że „religia powinna wpływać na dokonywane przez nas wybory”, „Głos Kościoła ma być głosem sprzeciwu wobec złych lub błędnych poglądów, a nie głosem poparcia dla kandydata”, jeśli już kogoś trzeba „przywołać do porządku”, to raczej prezydenta-elekta, który „nachalnie wykorzystywał autorytet Kościoła”, a także tych duchownych, którzy wybrali obronę swojego kandydata za cenę jasnego nauczanie Kościoła”.

I znów zastanawiam się, czy mnie wzrok i słuch nie myli. Czy my żyjemy w kraju, w którym kandydat Platformy nachalnie wykorzystywał autorytet Kościoła, czy też było inaczej – obaj umizgiwali się do Kościoła, ale część duchowieństwa i hierarchów bez zahamowań agitowała za Jarosławem Kaczyńskim? Żaden z obu kandydatów nie jest zwolennikiem państwa świeckiego, neutralnego światopoglądowo, podobnie jako Kościół nie jest neutralny politycznie. Gdyby miał być spełniony postulat T.T., by politycy kierowali się wiarą, to żylibyśmy jeszcze w czasach przed Reformacją, nadal obowiązywałaby kara śmierci, nie istniałyby rozwody, nawet cywilne, bicie dzieci byłoby normą, a geje żyliby w podziemiu. Państwo wyznaniowe, teokrację, uważam za nieszczęście, wszystko jedno gdzie – w Izraelu, w Iranie, czy w Polsce.

Ma rację Tomasz Wołek, który w tejże „Rz” (Redakcji należy się uznanie za dopuszczenie różnych poglądów), pisze o „nachalnej, prymitywnej agitacji, pełnych jadu i nienawiści homiliach, straszeniu grzechem ciężkim, nazywania niechcianego kandydata – szatanem…” Zgadzam się z autorem, że kościół instytucjonalny za to zapłaci, w tych wyborach wykonał krok ku samozatraceniu, stanął po złej stronie, nie dlatego, że poparł Kaczyńskiego, ale dlatego, że zaangażował się tak dalece w politykę, co było zrozumiałe w czasach PRL, kiedy nie było demokracji, wolnych mediów, partii politycznych, instytucji społeczeństwa obywatelskiego, ale dzisiaj jest anachronizmem i uzurpacją. Już i tak mamy opinię najbardziej konserwatywnego kraju w Europie.

Chciałbym dorzucić swoje trzy grosze także do sporu o performance (?) przygotowywany przez Rafała Betlejewskiego, który w rocznicę zbrodni w Jedwabnem zamierza (z dala od tamtego miejsca) spalić stodołę („GW”, 9 lipca). To dalszy ciąg akcji „Tęsknie za tobą, Żydzie”. Podpalenie stodoły budzi rozmaite opory, jako potworna dysproporcja w stosunku do śmierci kilkuset osób zamordowanych w okrutny sposób, w Jedwabnem nie spalono stodoły, tylko ludzi, nie można podpalać symbolicznych stosów i czynić z tego widowiska.

Rozumiem i te podzielam zastrzeżenia, ale mimo wszystko nie zakazałbym tego performance’u. Artysta, tym razem Betlejewski, na różne sposoby przypomina o Zagładzie, o tragedii Żydów polskich, takie jest prawo sztuki od niepamiętnych czasów, że przypomnę „Guernikę” Picassa i obrazy Andrzeja Wróblewskiego. Bardziej przemawia do mnie stanowisko Zofii i Tadeusza Merkielów: „Jeśli my, chrześcijanie, nie płoniemy ze wstydu za spalenia naszych Sąsiadów, niech przynajmniej w każdą rocznicę tej hańby płonie za nas stodoła!” W sztuce nadszedł teraz okres performance’u, naruszania świętości, a także inscenizacji scen historycznych, głównie tych chwalebnych i ku pokrzepieniu serc. W tym kontekście widzę akcję Betlejewskiego i ją popieram. Niech ta stodoła zapłonie, jak znicz na Grobie Nieznanego Żyda.

***

MÓJ SERW – WASZ RETURN

STASIEKU i inni blogowicze zainteresowani tenisem, kolekcjonowaniem sztuki, zdobywaniem przyjaciół i pieniędzy – zapraszam do książki „Passent o Fibaku”, która ukazała się w tych dniach nakładem Wydawnictwa Nowy Świat. Książka ta ma swoich rodziców chrzestnych. Matką chrzestną jest Agnieszka Osiecka, która uprawiała sporty (była pływaczką w CWKS Legia), i wspólnie ze mną zachęcała do uprawiania sportów naszą córkę. Pewnego dnia, w latach 70., Agnieszka poznała w USA Wojtka Fibaka, odwiedziła jego dom, była pod wrażeniem gospodarzy, Ewy i Wojtka, oraz ich kolekcji sztuki. Po powrocie zachęciła mnie do napisania tej książki.

Ojcem chrzestnym jest Tadeusz Olszański, znany dziennikarz sportowy, publicysta, tłumacz z języka węgierskiego, autor wielu książek, m.in. książki o Stanisławowie, z którego obaj pochodzimy. Na Mundialu piłkarskim w RFN, w latach 70, gdzie dzieliliśmy wspólny pokój, pewnego dnia powiedział: „Daniel, ty powinieneś napisać książkę o Fibaku”.

I tak się stało. Pierwszą wersję tej książki napisałem pod koniec lat 80., kiedy Fibak był idolem, jednym z bohaterów masowej wyobraźni w Polsce: u schyłku PRL, polski junior z Poznania przebija się do czołówki światowej. Do triumfów sportowych dochodzą poważne, prawdziwe pieniądze, a także nowa pasja: inwestowanie w nieruchomości i kolekcjonowanie sztuki, z czasem powstanie najlepsza na świecie kolekcja malarstwa polskiego tzw. Szkoły Paryskiej.

Nad tą książką pracowałem dwa lata, rozmawiałem z Rodziną Fibaka, jego kolegami, pierwszymi trenerami, na turniejach US Open w Nowym Jorku i na kortach Rolanda Garrosa, a także w innych miejscach, rozmawiałem z wieloma najwybitniejszymi tenisistami na świecie, włącznie z Ivanem Lendlem i Borysem Beckerem, z przyjaciółmi Fibaka, m.in. z Jerzym Kosińskim, ze znawcami sztuki, m.in. a Panią Profesor Władysławą Jaworską – wielką specjalistką w dziedzinie Ecole de Paris, zwłaszcza Tadeusza Makowskiego, z krytykami sztuki, m.in. z Panią Andą Rottenberg, ze specjalistami w dziedzinie przemysłu tenisowego. Chwilami towarzyszyłem Fibakowi na każdym kroku.

Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1990 roku, rozeszło się znakomicie, choć Polska miała wówczas inne sprawy na głowie.. Dwadzieścia lat później spotkałem Fibaka na rowerze, na Nowym Mieście. Jechał akurat do swojej galerii w budynku ASP na Krakowskim Przedmieściu. W ciągu tych dwudziestu lat wiele się w jego życiu zmieniło – powrócił do Polski, ma nową rodzinę, nową galerię, nowe zainteresowanie. – Co z twoją książką, może byś ją wznowił? – zaproponował. Wtedy przystąpiłem do pracy. Musiałem zbadać, co Fibak robił przez tych 20 lat – poznać obecną rodzinę, kolekcję, przyjaciół. Przez 20 lat w życiu Fibaka zaszło bardzo wiele – rozpadło się małżeństwo, ale założył nową rodzinę i jest szczęśliwy, stopniała fortuna, ale pracuje na nową, rozpadła się kolekcja, ale zbiera, kupuje i sprzedaje nowe malarstwo, pozostała mu także słabość do nieruchomości, a przede wszystkim jego najlepsze cechy – inteligencja, szybkość, bystrość, nieprzeciętna głowa. No, i dystans, jaki niektórzy moi rozmówcy mają do Fibaka. Książka ukazała się po turnieju na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu i w trakcie Wimbledonu 2010.

Wszystko to złożyło się na książkę zmienioną i rozszerzoną, o sporcie, sztuce i fortunie, pt. „MOJA GRA, Passent o Fibaku”, do której zapraszam. Mój serw – Wasz return!