Bon moty i Schlagworty

W politycznej kłótni ostatnich dni padło kilka zgrabnych bon motów i Schlagwortów. Podobało mi się na przykład to, co powiedział Donald Tusk o grupie Polska Jest Najważniejsza: „Lepiej rozumiem tych, którzy z PiS odchodzą, niż tych, którzy w PiS zostają” (cytuję z pamięci). Zgrabne, słuszne i lakoniczne. Wypowiedzi Tuska budzą wiele uwag, także krytycznych, w tym niewątpliwie zasłużonych (np. o przymusowej kastracji pedofilów, o terminie przyjęcia Euro), ale ta wypowiedź na temat motywów pozostawanie w PIS wydaje się krótka i celna. Taki powinien być bon mot.

Natomiast w sprawie zaproszenia Wojciecha Jaruzelskiego na spotkanie „byłych”, Tusk wykonał unik, do czego zresztą jako polityk ma pełne prawo. Tusk w ogóle wydaje się mistrzem uników, choć ja wolę, kiedy mówi „mało i smacznie”, jak Benia Krzyk z „Opowiadań odeskich” Babla.

Z powodu zaproszenia Jaruzelskiego podniósł się, oczywiście, rwetes. Moim zdaniem prezydent Komorowski odpowiedział zręcznie (przytaczam z pamięci): – Ostatecznie to mnie Jaruzelski zamykał w więzieniu i internował, a nie Jarosława Kaczyńskiego. Może nie było za co…

To celna riposta, aczkolwiek nieco demagogiczna, ale nie ma polityki bez demagogii, zaś ataki na Komorowskiego też nie są pozbawione demagogii. Postać Jaruzelskiego będzie dzieliła Polaków po wsze czasy. Nie ma sensu po raz kolejny sporządzać jego bilansu. Generał ma na sumieniu wiele grzechów, które zostały mu przy okazji wypomniane, w TVN 24 wyliczył je Czesław Bielecki, a w Radiu TOK FM red. Cezary Gmyz, zdołała je już wyrecytować posłanka Kluzik-Rostkowska, odsłaniając nareszcie swoje poglądy: Generał stał na czele Polski niesuwerennej, ma krew na rękach, w marcu ’68 wyrzucał oficerów pochodzenia żydowskiego z wojska, w 1981 r. wyprowadził czołgi przeciwko Solidarności, dyktator, miał władzę, a nie reformował itd. itp. Wiele z tych zarzutów jest poważnych, ALE – po pierwsze – Jaruzelski nie raz przepraszał i bił się w piersi, po drugie – wziął na siebie odpowiedzialność za uniknięcie ewentualnej interwencji ZSRR, która byłaby tragedią na miarę Powstania Warszawskiego.( Interesujący paradoks: Autorzy Powstania, które kosztowało życie ponad 200 tysięcy Polaków, są przez większość rodaków uznani za bohaterów, natomiast autor decyzji, która być może zapobiegła masowej zagładzie, w oczach wielu uchodzi za zdrajcę). Wreszcie po trzecie: Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Dziś nie ma żadnego sowieckiego przymusu, Polska jest krajem wolnym, a politycy kompromitują się jeden po drugim.

Spójrzmy choćby na mojego ulubionego prezesa Kaczyńskiego. Nie ma on co prawda czołgów, ale wszystko, co ma, wyprowadza już na ulice, gdzie czuje się jak ryba w wodzie. Dzisiaj z właściwą sobie elegancją zaczepił jednego ze swoich niedawnych ulubieńców, Michała Kamińskiego, mówiąc, że jego (tj. Kaczyńskiego) „najbardziej zastanowiła jego (tj. Kamińskiego) nowa kreacja. Ta głowa ostrzyżona. To wygląda dość uderzająco, to przypomina takie ukraińskie obyczaje, można powiedzieć kozackie”. Nie jestem sympatykiem Kamińskiego (od czasu jego pielgrzymki do Pinocheta), ale zgadzam się z nim, że w polemice politycznej nie ma miejsca na czepianie się wyglądu zewnętrznego. Z tego punktu widzenia, zestawienie Poncyljusza z Kaczyńskim wypada zresztą zdecydowanie na korzyść tego pierwszego. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Prawie co czwarty wyborca głosuje na PiS. Gdyby to były wybory na Mister Uniwersum, czy na Miss World, prezes Kaczyński i Beata Kempa mogli by nie wygrać. Lepiej więc, żeby prezes na ten grunt nie wchodził.