Gwiazda na Gwiazdkę

„Mój pierwszy bal”, „Na całych jeziorach – ty”, „Bo we mnie jest seks!”, „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną” – proponuję święta z Kaliną Jędrusik. Dość ekshumacji, identyfikacji , profanacji, katastrof i sondaży, niech żyje miłość! – oto moja oferta na święta (ale nie „od święta”).

W latach 60. i 70. Kalina Jędrusik była symbolem miłości, zwłaszcza tej zmysłowej, ikoną seksu, polską Marylin Monroe. Śpiewała piosenki liryczne (wtedy mówiono „miłosne”), głosem matowym, może z lekką chrypką, świadomie cicho, szeptem, namiętnie. Do tego dochodziła aparycja, osoba raczej drobna, szczupła w talii, a powyżej – wręcz odwrotnie, najbardziej znany i pożądany dekolt epoki. Z czasem zmieniło się wszystko, zmieniła się figura (podobno ze względu na leki hormonalne, a także ze względu na nieposkromiony apetyt, lubiła jeść i gotować), przyblakła kariera, skończył się „Kabaret Starszych Panów”, którego była jednym z filarów, pojawiło się rozgoryczenie i poczucie niespełnienia.

Nie była żadnym „odkryciem”, dziewczynką z ludu – wręcz przeciwnie: jej ojciec był zasłużonym pedagogiem i senatorem w II RP, matka była bardzo muzykalna, grała na pianinie, a Kalina (tak o niej wszyscy mówili) odebrała staranne wykształcenie. Dostała się do PWST – szkoły teatralnej w Krakowie, na egzamin wstępny przygotowała fragment prozy Stanisława Dygata, którego wówczas jeszcze nie znała, a który miał zostać jej mężem, protektorem, niekoniecznie najlepszym, towarzyszem życia (niekoniecznie jedynym).

Mimo, że miała swoje wzloty i upadki, bilans jej dokonań jest imponujący. Pracowała w czołowych teatrach Polski powojennej: Teatr Wybrzeże w Gdańsku ze znaną reżyser, Lidia Zamkow), Teatr Współczesny (w czasach dyrekcji Erwina Axera – jeden z najważniejszych teatrów w Polsce), Teatr Rozmaitości za czasów dyrekcji Andrzeja Jareckiego (jednego z twórców STS), wreszcie Teatr Polski u Dejmka. Choć karierę sceniczną rozpoczęła w 1953 roku, w sztuce Gorkiego, prawdziwą furorę zrobiła jako Polly w „Operze za trzy grosze” we Współczesnym. Świetny teatr, wybitny reżyser (Konrad Swinarski) i doskonała rola żony Mackie Majchra (Tadeusz Pluciński), w której Kalina triumfowała jako śpiewająca aktorka. Pluciński był wówczas jednym z najbardziej przystojnych amantów w stolicy, a rozplotkowana warszawka kojarzyła ich oboje na scenie i w życiu. To było przedstawienie grane dwieście, a może i trzysta razy. W owym czasie rola teatru w kulturze była inna, większa niż dzisiaj – teatr dawał możliwość wyjścia z domu, uchylał drzwi na Zachód (nawet Brecht był Zachodem), pokazywał nie tylko przodowników pracy i radosną twarz młodzieży.

Teatr Kalinę nudził, nie miała cierpliwości do niezliczonych prób (na które się notorycznie spóźniała) i przedstawień. Wolała chyba film, ponad 30 ról, od „Ewa chce spać” (1957) aż po „Po podwójne życie Weroniki” (Kieślowski, 1991), w którym Kalina wystąpiła krótko przed śmiercią (1991). Grała u wszystkich – Kutz, Morgenstern, Majewski, Has, Wajda, ale jej wizerunek, jako aktorki i kobiety, pamiętany jest przede wszystkim z wyuzdanej sceny w pociągu („Ziemia Obiecana”), nad czym ubolewała. „W kinie polskim już wtedy panowały jakieś przedziwne kategorie , klasyfikacje; uważano, że skoro mam wspaniały biust i talię jak osa, skoro potrafię się poruszać, a mężczyźni się za mną oglądają, no to kim właściwie jestem? Kurwą, oczywiście. No to nią byłam – ale tylko na ekranie” – powiedziała Dariuszowi Michalskiemu, którego opasła, drobiazgowo udokumentowana książka o aktorce właśnie się ukazała i z niej korzystam. Książka bardzo rzeczowa, staranna, może aż zbyt detalicznie i obszernie udokumentowana, ale dla miłośników Kaliny – nieoceniona.

Trzecią sceną, na jakiej występowała, była telewizja, której pojawienie się w Polsce w latach 50., zbiegło się z początkiem kariery Kaliny. W Teatrze Telewizji wystąpiła w prawie 30 rolach, ale prawdziwy triumf odniosła w Kabarecie Starszych Panów, śpiewając pisane dla niej piosenki Przybory i Wasowskiego. Była także wybitna piosenkarką, pisali dla niej najlepsi, w tym Osiecka i Młynarski.

„Kalina była pierwszą polska seksbombą – pisała Agnieszka Osiecka. – I bardzo dbała o to, żeby się trzymać w tym emploi. Kalina grała seks bardzo ostro. To był seks świadomy: prężyła biust, przewracała oczami. Oblizywała się, grała taką kocicę, świadoma swego czaru bądź laleczkę, wesołą dziewczynkę. (…) To była chyba mieszanina w Kalinie tej autentycznej seksowności z ogromnym poczuciem humoru. Jej kreacje kobiety z seksem bardzo często ocierały się nieraz o farsę”.

Była osobą wyjątkową – bystrą i inteligentną jak inna gwiazda tamtych czasów – Elżbieta Czyżewska, która także wyszła za mąż za pisarza (David Halberstam). Obie trochę dzięki pozycji swoich mężów trafiły na najwyższe salony i nie zawsze umiały się tam odnaleźć. Małżeństwo Elżbiety Czyżewskiej się rozpadło, a małżeństwo PP. Dygatów było „otwarte” – oboje dawali sobie wolną rękę, a ich dom był wiecznie otwarty, to był prawdziwy Salon, w którym spotykali się pisarze, artyści, przyjaciele i pochlebcy.

Kalina miał także swój świat religijny, była grzesznicą, ale kiedy w głębokim PRL wystąpiła w telewizji z krzyżykiem w swoim słynnym dekolcie – wywołała wściekłość władz. Była to „piorunująca mieszanka religianctwa i wyuzdania” – pisał Przybora. Pod koniec życia odkryła wiarę, ochrzciła się, modliła się gorliwie, aczkolwiek niektórzy nie wierzyli w to nawrócenie. Nie mieściło się w głowach, że dawny wamp, uosobienie pożądania i grzechu, może przejść taka metamorfozę, ale w latach 80. do Kościoła trafiali różni ludzie i z rozmaitych powodów.

Kalina Jędrusik łączyła w sobie to co, wyrafinowane i elitarne, z tym, co proste i popularne. Była symbolem życia (i „użycia”), gwiazdą jakiej dziś nie ma. Takiej pierwszej gwiazdki życzę wszystkim na Gwiazdkę.