Dość smuty!

Gdy mnie ktoś zapyta, czego sobie życzę na Nowy Rok, to odpowiem: Więcej radości! Tak się składa, że koniec roku – przynajmniej dookoła mnie – jest smutny, bardzo smutny, mam już dość 2010 roku, niech się skończy jak najprędzej. Wieczorami oglądam TVN 24. Katastrofa i katastrofa, jak nie płk Edmund Klich (nb. świetnie mówił w „Kropce nad i”, bardzo dobrze to podsumował TJ na tym blogu, 27 grudnia o godz. 22.37), to doświadczeni piloci. Mniemam, że ta sprawa będzie dominować również w przyszłym roku. Tragedia, polityka, sensacja, Rosja – to wszystko jest wieczne i będzie trwało i trwało.

Jeszcze nie dosłuchałem katastrofy, a tu już nowa smutna sprawa: Kolejna książka Jana Tomasza Grossa, „Złote żniwa” – straszna sprawa, mówić trzeba, pisać trzeba, badać trzeba, ale jak tu żyć pod ciężarem katastrofy i zbrodni?

W moich lekturach podobnie. Czytałem do wczoraj książkę „Proces Norymberski”, Joe Heydeckera i Johannesa Leeba („Świat Książki”, 2009), poleconą mi przez przyjaciela. Zaczyna się niczem kryminał: jak alianci schwytali jednego zbrodniarza po drugim, a potem omówienie ich zbrodni, rok po roku od dojścia Hitlera do władzy. Nawet dla człowieka, który to i owo wie i przeżył, fragmenty szokujące. Na naradzie 12 X I 1938, dwa dni po Nocy Kryształowej:

„Goering: Jeśli pociąg rzeczywiście jest przepełniony, to niech mi pan wierzy, wcale nie potrzeba specjalnego prawa. Należy Żyda wyrzucić (z przedziału) i niech siedzi w ubikacji, choćby przez cała drogę.

Goebbels: Trzeba również wydać zarządzenie zabraniające Żydom odwiedzania niemieckich uzdrowisk i miejscowości wypoczynkowych.

Goering: Można by im wydzielić własne.

Goebbels: Ale nie z tych najpiękniejszych. Należałoby także pomyśleć, czy nie zakazać Żydom wstępu do niemieckiego lasu. Dzisiaj Żydzi całymi gromadami uganiają się po Gruenewaldzie.

Goering: Tak więc wydzielimy Żydom do dyspozycji określoną część lasu i postaramy się o to, żeby różne takie zwierzęta, które są cholernie podobne do Żydów – taki łoś na przykład ze swym garbatym nosem – też się tam przeniosły i usadowiły.”

Książka ta to prawdziwa kronika lat 30. i 40. Ze względu na nagromadzone zbrodnie i nieszczęścia nie byłem jej w stanie dłużej czytać. Odłożyłem i sięgnąłem po coś bardziej odpowiedniego na okres świąteczny, co dostałem od Mikołaja: Mario Vargas Llosa, „Jak ryba w wodzie. Wspomnienia”. Zaczynało się obiecująco, zaskakująco politycznie, aż tu nagle autor cofa się do swojego dzieciństwa, które było straszne z powodu ojca, który na kilkanaście lat porzucił żonę i synka, wszelki słuch po nim zaginął, ale się odnalazł, by po latach powrócić na łono rodziny, maltretować żonę i bić syna. Zdaje się, że ze swoja lekturą wpadłem z deszczu pod rynnę.

Na szczęście zadzwonił do mnie Pan Kordian Tarasiewicz, przedsiębiorca, sportowiec, pisarz, który ukończył niedawno sto lat. Złożyłem najlepsze życzenia. Myślałem, że rozmowa będzie radosna i świąteczna, ale zeszła na klimat życia publicznego, na owo pomstowanie, szkalowanie, ubliżanie, które Pana Kordiana niepokoi i gorszy.

Drogi Panie Kordianie (i Szanowni Blogowicze) – życzę Państwu i sobie więcej powodów do radości, bo w tej ciężkiej atmosferze trudno wytrzymać!