Miękka siła

Marzeniem ludzi nauki i kultury od Października ’56, przez wiele lat było stypendium z Zachodu. W PRL, oznaczało to możliwość wyjazdu w świat, dostęp do laboratoriów, do najnowszej literatury, wybitnych uczonych i – last but not least – dostęp do prawdziwych pieniędzy, które oszczędzało się na pierwszy w życiu samochód. Pamiętam, jak na Uniwersytecie Warszawskim, na naszym wydziale, wydarzeniem był wyjazd na stypendium do USA naszego asystenta, dra Adama Runowicza. Ktoś dowcipny „ostrzegał” Runowicza, żeby w Ameryce nie otwierał drzwi taksówkarzowi, bo tam taksówkarze otwierają drzwi pasażerom. Pamiętam, jak w hotelu „Bristol” w II połowie lat 50. zatrzymywali się przedstawiciele Fundacji Forda i odbywali tam rozmowy z kandydatami (moja kuzynka, która pisała wówczas doktorat z historii USA, stypendium nie dostała, ale same starania były wydarzeniem).

Dlatego z dużym zainteresowaniem (i zazdrością, że nie w „Polityce”, tylko w „Gazecie”) przeczytałem artykuł Igora Czarneckiego „Siła miękkiej siły” o działaniu Fundacji Forda w Polsce po Październiku. Fundacja, w bliskim współdziałaniu z władzami USA (trwała Zimna Wojna), zaczęła udzielać stypendiów na 3 do 12 miesięcy polskim pracownikom nauki i twórcom kultury. Sprzyjała temu panująca w Polsce odwilż, która po kilku latach minęła, ale wymiany intelektualnej z Zachodem nie udało się władzom skończyć, co najwyżej ją ograniczyć, odmawiając niektórym kandydatom zgody lub paszportu. Fundacja do końca „utrzymała pełną suwerenność co do listy wybrańców”, pisze Czarnecki. „Nie ma jednak dowodów na to, aby w owym czasie wyjazd z Polski na stypendium Forda był uwarunkowany podpisaniem lojalki”. – W ciągu pięciu lat trwania programu (1957-61) za amerykańskie pieniądze do Zachodniej Europy i do USA wyjechało 330 najwybitniejszych polskich humanistów, w tym dr dr Baczko, Brus, Bauman, Kołakowski i inni. Z czasem liczba fundacji zaangażowanych w Polsce wzrosła, a uczeni zachodni organizowali fundusze dla Polaków z rozmaitych grantów i programów. Było to korzystne dla wizerunku USA i państw demokratycznego Zachodu, dla nauki, która nie zna granic, dla Polski i dla samych stypendystów.

Perypetie związane z wyjazdami, starania, przeszkody, absurdy, dylematy (dlaczego władze PRL się godziły?), a przede wszystkim działalność naukową i życie na stypendiach, świetnie opisuje prof. Marcin Kula (w nowej książce „Mimo wszystko. BLIŻEJ PARYŻA NIŻ MOSKWY”) , którego wybitni rodzice, a także on sam wiele czasu spędzili w Paryżu. Pisze on, że w ocenie źródeł z tamtych czasów „przeszkadza stosunkowo powszechnie panująca opinia, że PRL była krajem zamkniętym, a wyjazd był możliwy tylko za cenę współpracy z SB. (…) Tymczasem Rodzice – bez współpracy z SB – jeździli nieraz, a za zarobione pieniądze woleli ściągać rodzinę (m.in. mnie) i zwiedzać Francje czy Włochy”. Autor ma jednak świadomość, że obraz częstych paszportów i wyjazdów może przedstawiać się baśniowo. Może naruszać obraz PRL jako rzekomo jednolicie i przez cały czas bliskiej obozowi koncentracyjnemu. Może naruszać obraz całego narodu, jakoby jednolicie (poza zdrajcami!) walczącego z reżimem. Teraz jest w modzie – pisze Kula – mówić źle o inteligencji w PRL. Mgr Ludwik Dorn użył w odniesieniu do niej (do nas) deprecjonującego określenia ‘wykształciuchy’. Inny autor pisze o „lewicowych (‘liberalnych’) intelektualistach, którzy wiedli w PRL dostatnie, wygodne i bezpieczne życie, w nieskrępowany sposób kolaborując z komunistami…” Zdaniem prof. Kuli, można podziwiać jak żywe, i wcale nie do końca komunistyczne było w długich okresach życie intelektualne w PRL. Traktowanie dziś inteligentów uformowanych w PRL jako zapowietrzonych przypomina autorowi ksiązki stalinizm w jego odnoszeniu się do „burżuazyjnych uczonych”.

Wielu ludziom było ciężko wystarać się o paszport. Panującą sytuację dobrze ilustruje epizod przypomniany przez autora. Grono uczonych (w tym profesor Kula), podpisało protest przeciwko odmawianiu paszportu Bronisławowi Geremkowi. Sygnatariusze spodziewali się represji. Spotkawszy jednego z nich, Geremek powiedział (cytuję z pamięci): „Wygląda na to, że wam wszystkim zakażą, i tylko ja będę mógł wyjeżdżać”.

Kiedy dziś czytam o tym, jak Polska wspiera demokratyzację na Białorusi i w niektórych innych krajach, to sądzę, że nie ma lepszego sposobu niż stypendia.