Czytajcie, a znajdziecie

W życiu politycznym sezon ogórkowy. Radzę poświęcić czas na kulturę i pracę nad sobą.

Jeden z naszych wytrwałych blogerów, Telegraphic Observer, zapytuje (2100-11-07 godz.22:31), „co pan redaktor czyta gdy nic nie pisze, od dłuższego już czasu”.
Będąc zawsze do usług naszych Blogerów, uprzejmie podaję moje ostatnie lektury. Codziennie staram się czytać „GW” i „Rz” (tej ostatniej dzisiaj już nie było, więc ograniczyłem się do „Gazety”). Dowiedziałem się z zadowoleniem, że Trybunał w Strasburgu rozpatrzy skargi rodzin ofiar katyńskich, domagających się rehabilitacji ich zamordowanych przodków. Problematyka historyczna i martyrologiczna rzadko gości na moim blogu, ale tak się składa, że czytam obecnie przerażającą książkę Timothy Snydera, historyka amerykańskiego, „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem” (to zarazem odpowiedź dla Telegraphic Observer.

Snyder zestawia zbrodnie i manewry Hitlera oraz Stalina. Jego historia rozgrywa się jak gdyby na dwóch scenach. Dawno już nie czytałem tak werystycznego  opisu Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach 30 i krwawej rozprawy Stalina z Polakami na terenie ZSRR. To bardzo ważna książka dla każdego, kto chce poznać mechanizm i bezmiar zbrodni na Skrwawionych Ziemiach, które zajmują obszar wyznaczony przez  Gdańsk, Poznań, Kraków, Lwów, Sankt Petersburg, i na południe, wzdłuż Donu, do  Odessy. Ilość ofiar śmiertelnych obu dyktatorów na tych ziemiach, autor ocenia na 14 mln ludzi. To kolejna ważna książka, po pracach Ann Applebaum, Oscar Figesa, Montefiori, z których część omawiałem. Do książki prof. Snydera wrócę, gdy ją przeczytam w całości. To książka dla ludzi o mocnych nerwach.

Odpowiadając dalej na pytanie „TO”, wymienię pozycję lżejszą: Amerykanin Jeffrey Taylor, który od lat mieszka w Rosji, odbył podróż pociągami, autobusami oraz innymi środkami komunikacji, z Moskwy, przez Zakaukazie (Czeczenia etc.), Kazachstan, Uzbekistan, góry Tiań Szań aż do Chin. Wrażenia opisał w książce „Mordercy w Mauzoleach”. To książka lżejsza, z gatunku „reportaż w drodze”, bezpretensjonalny opis życia w głębokiej Rosji, zwykli ludzie, przypadkowi towarzysze podróży, nieliczne kontakty, rozmaite typy, obyczaje i stosunki. Dobra lektura na lato, najlepiej do pociągu.

Trzecia książka, jaką niedawno przeczytałem, to „1Q84”, niezwykle popularnego pisarza japońskiego Haruki Murakami. To podobno najbardziej znany dziś pisarz japoński, a książka – wielki bestseller. Na poły kryminał, na poły science fiction, wciągający opis interakcji dwóch postaci, ona – jak czytamy na okładce – jest instruktorką walki i perfekcyjna morderczynią, on – wykładowcą matematyki, początkującym pisarzem i redaktorem. Przeczytałem tylko pierwszy tom, do pozostałych dwóch się nie kwapię.

Wolę książki biograficzne,  w stylu „Majakowskiego”, pióra świetnego autora szwedzkiego, Benita Jangfeldta, znakomicie napisana, już o niej na blogu chyba wspominałem. Gorąco polecam.

Byłem na retrospektywnej wystawie prac wielkiego fotografika węgierskiego Andre Kertesza. (Martin-Gropius-Bau, Berlin, do 11 września). Wystawa zawiera 300 prac, część z nich to malutkie, przedwojenne pozytywy wielkości znaczka pocztowego, trudne do oglądania. Ogromna większość to fotografie czarno-białe z Budapesztu, Paryża, Nowego Jorku. Kertesz urodził się w Budapeszcie, rodzinie żydowskiej, w 1894 roku, był ranny podczas I wojny światowej, którą świetnie udokumentował swoim pierwszym aparatem fotograficznym, potem wiele lat spędził w Paryżu i w USA, nigdy nie będąc artystą w pełni odkrytym i celebrowanym. Sławę uzyskał obecnie, pośmiertnie.   Uderza ogromna różnorodność fotografii – od widoków i scen ulicznych, fascynacji dachami i kominami, wspaniałej gry  światłem i cieniem, aż po fotografie inscenizowane i eksperymentalne. Polecam, a przy okazji stwierdzam, że najciekawsze wystawy w naszej części Europy urządza Martin-Gropius-Bau w Berlinie. Jesienią czeka nas tam wielka wystawa polsko – niemiecka „Drzwi w drzwi”.

Na zakończenie: Oglądałem i słuchałem „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego w Teatrze Wielkim, z okazji inauguracji naszej prezydencji europejskiej. Mnie się to wystawienie podobało, zwłaszcza scenografia, gra światłem, kostiumy, balet, ale krytycy nie byli zachwyceni. Nie wzruszył ich nawet fakt, że wspaniała śpiewaczka, Olga Pasiecznik (Roksana), wystąpiła bohatersko dwa dni po złamaniu nogi, stojąc o kuli, na proscenium i tak śpiewając swoja partię.  W sumie mnie się podobało. Podobnie jak „Sen nocy letniej” w Teatrze Polskim w Warszawie – to pierwszy, jakże zasłużony, sukces w teatrze pod dyrekcją Andrzeja Seweryna.

Mnie się podobało, ale ja jestem tylko amatorem i piszę dla amatorów. Czy piszę mniej, jak twierdzi Telegraphic Observer? Chyba nie. Dziś w „Polityce” papierowej jest mój felieton, a na moim biurku książka, którą mam skończyć pisać do września. Dlatego urlop planuję dopiero w październiku. Wszystkim Blogerom życzę udanych wakacji z kulturą.