Referat i dyskusja

Referat i dyskusja to były żelazne punkty porządku dziennego niezliczonych zebrań w czasie naszej młodości. Teraz to się nazywa „expose i debata”. (Notabene poseł Bury z PSL zabawnie akcentuje słowo expose  na drugą sylabę, „exPOse”, ale to jedyne, co zapamiętałem z jego głosu).

Referat premiera Tuska miał  jedną słabość: zbyt „księgowy” charakter. Zapowiadał długo oczekiwane cięcia i reformy, w tym zrównanie i przedłużenie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz zdecydowaną politykę proeuropejską, ale zabrakło mi trochę szerszej wizji, ba, odrobiny emocji, wszystko było jakieś takie administracyjne, żadnej literatury. Żeby chociaż zapowiedział krew, pot i łzy! Zabrakło mi zaskoczenia, niespodzianki, czegoś porywającego. To przemówienie na pewno nie wejdzie  do antologii wielkich mów sejmowych.

Prezes Kaczyński też nie zaskoczył. Mówił – jak to on – bez kartki, ale może to dlatego, że zna swój repertuar na pamięć: „warto być Polakiem”, „ nie” dla euro, pakiet klimatyczny to jak przegrana wojna (teraz można wytargować więcej), nie zaciskać pasa, nie ograniczać konsumpcji, nie atakować polskiej  rodziny, zadbać o stracone pokolenie. Co robić? „Odnowić system podatkowy”, repolonizować polskie banki, sięgnąć do głębokich kieszeni, przygotować polski budżet, budować mieszkania dla mniej zarabiających, rozwiązać NFZ, wywindować uniwersytety na liście pekińskiej i uczonych  na liście filadelfijskiej, walczyć z korupcją, „bezczelnym uwłaszczaniem nomenklatury” itp. Normalny zestaw ogólników, demagogii i pobożnych życzeń, jaki przysługuje opozycji, ale prezes jest w formie, wszystko pamięta i kojarzy jak trzeba.

Prezes Kaczyński nie zapomniał o „hańbie smoleńskiej”, ani o wsi („atak na polską wieś”), zadbał o prawicę narodowo – katolicką, mówił o ”bezczelnych, brutalnych atakach na krzyż”  i o  „niebywałej prowokacji” skrajnej lewicy 11 listopada, upomniał się o wolność słowa, której nie ma  w głównym nurcie mediów, zachęcał do odwagi (?) w polityce zagranicznej, nie bać się silniejszych, potępił rząd za „niebywały serwilizm” wobec Rosji. Zapowiedział utworzenie centrum interwencyjnego pod kierownictwem Zofii Romaszewskiej, co jest nawiązaniem do podobnej  inicjatywy przed 1989 rokiem, a więc w ustroju „miękkiego totalitaryzmu”.  Za to wszystko Jarosław Kaczyński został nagrodzony owacją na stojąco przez posłów PIS. Posłanka Kempa w swoim wystąpieniu dodała  do tego trochę jadu i złośliwości pod adresem premiera Tuska („nikt się z panem nie liczy”, „jest pan w karcie dań”). W sumie, stary, dobry PiS, dawno nie słyszany, bo zajęty kolejną schizmą w swoich szeregach.

Przemówienie Kaczyńskiego było dokładnym przeciwieństwem referatu Donalda Tuska – dużo emocji i sloganów, mało liczb i konkretów, dużo krzyża i Polski, mało rachunków i detali. Tuskowi przydałaby się odrobina emocji, a Kaczyńskiemu – dobry księgowy, który by policzył, za co awansować uniwersytety i budować tanie mieszkania.

Poseł Palikot także mówił z temperamentem i bez kartki. Zwrócił  się do „Pani Marszałkini”. Zarzucił premierowi, że „nie ma pomysłu na Polskę”, jak pogonić „tłuste koty”, podnieść z kolan biednych o burzonych, jak budować kapitał ludzki, wzmacniać zaufanie społeczne, które jest w Polsce bardzo niskie („więź religijna nie tworzy więzi społecznej”), dać małym i  średnim przedsiębiorcom prawo do błędów, mniej restrykcji, , zlikwidować Senat i powiaty,  zmniejszyć liczbę posłów, połączyć ZUS i KRUS. Nie brakło złośliwości pod adresem Tuska: To nie jest rząd dla Polski,  tylko rząd dla Platformy, „skasował Schetynę – musiał dowartościować Gowina, funkcjonariusza kościoła katolickiego”.

W sumie Kaczyński i Palikot zapowiedzieli, że będą głosować przeciwko votum zaufania dla rządu, ale ich głosy były ciekawe, z temperamentem, bardziej przypominały publicystykę, może nawet felietony, ale dobrze że padły i były transmitowane na żywo – nie w żadnej konspiracji, ale w mediach głównego nurtu, w których podobno nie ma wolności słowa.