Gorący grudzień

Na  blogu wrze. Najważniejszym dziś tematem jest Polska w Unii Europejskiej. Świetny (acz kontrowersyjny) artykuł na ten temat napisał Piotr Wierzbicki, weteran publicystyki konserwatywnej, w „Gazecie Świątecznej”. Chociaż się z autorem nie zgadzam, to zachęcam do lektury, bo mało kto tak dobrze pisze jak Wierzbicki. Jest  euro-scpetykiem i nie radzi pchać się do Eurolandu po prośbie, z czapką w ręku i na kolanach, bo jego zdaniem federacja to utopia.

Rząd Tuska  mocno zaangażowali się (i nas…) po stronie Europy zjednoczonej, popierają dalszą integrację, której los jest niewiadomy, bo Unia  może się rozpaść. Ścierają się dwie siły. Naturalna w takich momentach skłonność do wycofania się, w stronę XIX-wiecznych państw narodowych i przekonanie, że tylko ucieczka do przodu może uratować Europę.  Tusk i Sikorski wychodzą chyba z założenia, że poza Unią, poza Eurolandem, los Polski może tylko gorszy.  Sami nie sprostamy konkurencji – od Chin po Brazylię, ba, nawet z Czechami i Austriakami będzie nam trudno wygrać. Samotny kraj na marginesie pogrążonej w kryzysie Europy – to nie jest kusząca perspektywa. Przy okazji: żałosne są insynuacje, że Tusk – kosztem Polski – mości sobie ciepłą posadkę w Unii lub innej instytucji międzynarodowej. To są zarzuty, których autorzy powinni się wstydzić, ale pasują one do pozostałych insynuacji  (zdrajca, zaprzaniec, leń, pieczeniarz, Targowica etc).

Przeciwnicy kosztownego (bo trzeba wysupłać na pożyczkę dla MFW, i to może nie być koniec) ratowania strefy euro,  nie doceniają chyba, że integracja zaszła już tak daleko, iż rozpad Europy jest mało prawdopodobny. Europa lat 50., czy przedwojennych, już nie wróci. Bardziej prawdopodobna jest Europa kilku prędkości. Możliwy jest upadek projektu  euro, ale to byłaby  katastrofa również dla nas, zainteresowanych prosperity krajów o wspólnej walucie. Dlatego trudno się dziwić, że większość państw unijnych broni się przed taką perspektywą. Czy Narodowy Bank Polski ma prawo udzielić pożyczki MFW? Czy Polska może podzielić się swoją rezerwą walutową? Debata parlamentarna byłaby, oczywiście, na miejscu, ale awantury w Sejmie nie wiele mają wspólnego z debatami. Poza tym, z kim tu debatować, jeżeli posłowie prawicy z reguły wychodzą z Sali? Byłaby to jeszcze jedna awantura, bo mało kto przejmuje się dekalogiem, chociaż krzyż wisi na Sali.

W sprawie krzyża w Sejmie oraz w innych instytucjach państwa uważam, że nie powinien on tam wisieć, ale do jego zdjęcia nie dojdzie.  Nie ma na to wystarczającej większości politycznej, ani odpowiedniego ustawodawstwa. Mamy do czynienia z czynem nielegalnym, krzyż został zawieszony bez uprzedniej decyzji Sejmu. Oczywiście, że tragedii nie ma, ale nie jest to drobiazg – wręcz przeciwnie: to jest symbol państwa wyznaniowego. Obecna dyskusja, zapoczątkowana przez Palikota, ma na celu nie tyle usunięcie krzyża z Sejmu, co obalenie tabu, jakim jest państwo wyznaniowe. Jeżeli Ruch Palikota wyczerpie w tej sprawie wszystkie możliwości prawne, to przynajmniej będzie jasność w sprawie. Lepiej, żeby sprawa została przedyskutowana i rozstrzygnięta jawnie i demokratycznie, bo nie chodzi o drobiazgi, chodzi o fundusz kościelny, o stopnie z katechezy na  świadectwach szkolnych, o miliony złotych, w sytuacji kiedy opozycja domaga się likwidacji „gabinetów politycznych”, co może i ma sens, ale przyniesie małe oszczędności, około pół miliona złotych rocznie. 

Wreszcie ciekawa sprawa Edmund Klich – Bogdan Klich. Z jednej strony skandal: przedstawiciel Polski akredytowany przy komisji w Moskwie, idzie do polskiego ministra Obrony i w jego gabinecie potajemnie nagrywa rozmowę. Żenada. Co to za szczelność w budynku MON i co za poziom etyczny Edmunda Klicha, że nagrywa ministra potajemnie, traktując go jak Michnik – Rywina? Druga sprawa, to presja ze strony ministra Klicha, który w tak wczesnej fazie dochodzenia do prawdy nie chce oskarżać Rosji, bo tak rozumie rację stanu.