Draka w barze

„Bar wzięty, leniwe podano” – donosi triumfalnie „Gazeta Stołeczna”. Chodzi o to, że kolejny bar mleczny w Warszawie („Prasowy”, na Marszałkowskiej)   ulega likwidacji. Młodzi ludzie wdarli się do zamkniętego baru, sami zaczęli gotować, lepić pierogi, wznowili na kilka godzin działalność ulubionego baru, po czym zostali usunięci przez policję z lokalu, będącego własnością miasta. Akcja młodzieży bardzo mi się podoba, jest przykładem społeczeństwa obywatelskiego w działaniu. Sam wspominam bar „Prasowy” z rozrzewnieniem, ponieważ mieszkałem blisko i tam bywałem, podobnie jak w barze na rogu Hożej i  Kruczej. W wywiadzie dla „GS”, Jacek Fenderson, lider przedsięwzięcia, wyjaśnia swoje motywy: Miasto nie powinno być tylko dla bogatych, coraz więcej jest banków i sieciowych kawiarni, coraz mniej małych sklepików etc.  Przy okazji Fenderson „przejeżdża się” po mieście: Jego zdaniem z centrum znikają skwery, parki są zaniedbywane, miejsca ważne dla mieszkańców – zamiast tego rozpycha się luksus i miasto dla bogaczy.

Wielkie w tym wszystkim jest materii pomieszanie.  Pamiętam jak rząd Leszka Millera (lewica!) likwidował bary mleczne. Główny argument „likwidatorów” był taki, że nie należy subsydiować barów, lecz ubogich klientów. W barach mlecznych – obok ludzi  najbiedniejszych – stołowało się wiele osób o przeciętnych dochodach, którym subsydia nie przysługują. Jeżeli państwo (miasto) dotuje tanie jadłodajnie, to tym samym subsydiuje wszystkich klientów, a więc bogatsi „zjadają” subsydia biednych. Ponieważ do każdego posiłku miasto dopłaca, a popyt rośnie, pieniędzy w kasie miasta zaczyna brakować.

Jakie jest z tego wyjście? Należy subsydiować LUDZI biednych, a nie BARY, w których subsydia dostaje każdy, kto zechce. W tym celu pomoc społeczna może na przykład ludziom „na socjalu” dawać odpowiednie kupony, w USA są to tzw. „food stamps”, którymi można płacić w supermarketach. Można by nimi płacić w barach mlecznych, które powinny działać na zasadach rynkowych. Ogórkowa za 3 złote (zamiast za złotówkę), zwykły klient płaci 3 złote w gotowce, a „socjal” w bonach. Jestem bardzo za tym, żeby bary mleczne zachować, ale nie na takich zasadach, że lepiej sytuowani zjadają subsydia dla gorzej sytuowanych.

Podzielam uczucia Jacka Fendersona, ale nie podzielam jego oceny  miasta Warszawy.   Jak sam mówi, do niedawna mieszkał na Żoliborzu. Jakże więc mógł nie widzieć, jak pięknie odrestaurowany jest Park im. Żeromskiego, jak utrzymana jest zieleń wokół Cytadeli i wzdłuż Wisłostrady, jak ślicznie odbudowano fort Sokolnickiego (z którym  nie bardzo wiadomo, co zrobić – to inna sprawa), jak w bólach, ale jednak odremontowano wiadukt na ul. Andersa, jak kładzie się nowe instalacje pod i nawierzchnie oraz ustawia nowe latarnie na uliczkach starego Żoliborza – od Dziennikarskiej do Śmiałej, jak odżyła ulica Mickiewicza. Na Placu Inwalidów, gdzie 10 lat temu nie było ani jednej restauracji, dziś jest ich kilka: Żywiciel (domowa i klubowa, ceny dostępne, atmosfera i kuchnia b.d.), Dziki Ryż (orientalna, droższa), włoska (najdroższa), czwarta (Kareta) w remoncie.

W sumie, intencje Jacka Fendersona rozumiem i doceniam, ale jego obserwacje  nie wszystkie są trafne. Narzeka on, że w Śródmieściu nie bardzo ma dokąd pójść i gdzie się pokazać. Radzę pójść na odrestaurowany Plac Grzybowski, albo na tętniący życiem Plac Trzech Krzyży. Panie Jacku – głowa do góry! A w sprawie barów, Pana popieram, akcja znakomita! Wesołych Świąt!