A U WAS BIJĄ MURZYNÓW

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – mówi popularne przysłowie. Gafa prezydenta Obamy przyniosła słodkie owoce. Jak informują moje źródła, dotychczas ukazało się  zagranicą  już ponad 800 artykułów i wzmianek ze sprostowaniem na temat hitlerowskich obozów śmierci, a także publikacji o Janie Karskim. Ukazały się rezolucje i oświadczenia najważniejszych organizacji polonijnych  i żydowskich solidaryzujących się z Polską.

W Polsce również podjęta została akcja edukacyjna, nie zawsze zręczna. We wczorajszej (5.VI)  „Rz.” na pierwszej stronie mogliśmy przeczytać „kto naprawdę bije Żydów” („Na Zachodzie plenią się przemoc i nienawiść wobec obcych”). Publikacja utrzymana jest w tonacji „U nas nie ma bananów, a u was biją Murzynów”. Z kolei na stronie ósmej czytamy o „Polsce przyjaznej Żydom”, co potwierdzają panowie Zweigenbaum, Steinberg, rabin Szudrich i inni.

Stare, niedobre,  czasy odchodzą w przeszłość, ale żyją w pamięci najstarszych. Znakomity pisarz i uroczy człowiek Józef Hen (89, świetna pamięć) opowiedział mi anegdotę o Janie Brzechwie. Podczas okupacji Brzechwa zakochał się w pewnej Janinie, która później została jego żoną. W owym czasie pani Janina pozostawała  jeszcze obojętna na zaloty Brzechwy i była związana z kimś innym. Poeta był  nieszczęśliwy. Nie ustawał jednak  w wysiłkach. Pewnego razu kupił ciastka i szedł odwiedzić swoją wybrankę, został jednak odesłany razem ze swoimi ciastkami. W drodze powrotnej, smutny i zapłakany, został zadenuncjowany i znalazł się na gestapo. Zapytany, czy jest Żydem, odpowiedział, że tak. Kiedy jednak zdjął spodnie, okazało się,  że nie jest obrzezany.

– Dlaczego udajesz Żyda, dlaczego się przyznałeś? – zapytał go gestapowiec.
– Bo nie chcę dłużej żyć, moje życie nie ma sensu  – odpowiedział Brzechwa.
– Zwariowałeś?! Tu wszędzie ludzie giną, trwają egzekucje, wynoś się stąd! – rozkazał Niemiec.

Brzechwa wyszedł, ale po chwili znów pojawił się przed zdumionym Niemcem.
– Zapomniałem ciastka – wytłumaczył…

Bohaterem innej anegdoty jest sekretarz redakcji  pisma „Świat” (było takie pismo ilustrowane) red.  Ostrowski (nie mylić z byłym prezydentem na uchodźstwie,  ani z red. Markiem Ostrowskim z „Polityki”). Był to czystej krwi aryjczyk, pochodził z arystokracji polskiej, był wysoki, postawny, tyle, że miał orli nos, który nie spodobał się  pewnemu szmalcownikami. Szedł ulicą ze znajomym, gdy został zaczepiony przez szmalcownika, który zagroził, że jeśli nie zapłaci – wyda go w ręce gestapo. Ostrowski bez szemrania zapłacił szantażyście.

Kiedy szmalcownik odszedł, zaskoczony znajomy  zapytał go, dlaczego zapłacił. – Mam przy sobie kilka sztuk broni –   odpowiedział Ostrowski.