Trotyl na „Rzeczpospolitej”

 

Czytelnicy „Rzeczpospolitej” znaleźli w swojej gazecie „Dodatek specjalny. RZECZ O MEDIACH”. Jest to dodatek, jakiego jeszcze nie było. Na pierwszej stronie znajdujemy wstępniak Grzegorza Hajdarowicza „Cała prawda o ‘trotylu’” oraz kalendarium – jak doszło do publikacji  artykułu Cezarego Gmyza „Trotyl na wraku Tupolewa”.

Przypomnijmy,  że Hajdarowicz jest właścicielem Presspubliki, która jest wydawcą „Rzeczpospolitej”, „Uważam Rze”, „Przekroju”, „Parkietu” i innych czasopism. W artykule Hajdarowicz skarży się, że wydarzeń w „Rz.” „nadal nie może zrozumieć”, a to z powodu postawy Tomasza Wróblewskiego, ówczesnego redaktora naczelnego, który wprowadził go w błąd. Winę za zaistniała kompromitację „Rz” jej wydawca składa na Wróblewskiego i na autora artykułu – Cezarego Gmyza. Wróblewski miał rzekomo zwodzić  Hajdarowicza, że wszystko jest sprawdzone, trwają prace redakcyjne, tytuł artykułu będzie stosowny do treści etc., a po publikacji samowolnie ogłosił oświadczenie o pomyłce, które po dwóch godzinach wycofał. Natomiast  źródła red. Gmyza „nie tylko nie zostały zweryfikowane, ale mam poważne wątpliwości, czy istniały w ogóle” – pisze wydawca.

Przyglądając się bliżej redakcji swojego sztandarowego pisma, pan Hajdarowicz zobaczył „obraz pracy Redakcji i działu krajowego, źle zorganizowanych,  z kierownictwem o nieokreślonych kompetencjach, opartych na braku przywiązania do warsztatu i standardów pracy dziennikarskiej”. Dlatego „zapadła decyzja” o zwolnieniu czterech osób.

W „Dodatku” znajdujemy także chronologię wydarzeń (jak rozumiem, w wersji G.H.), z której można się dowiedzieć kto, kiedy, z kim się spotkał w wieloboku Gmyz – Wróblewski –   Hajdarowicz – Seremet, z czego wynika, że autor i redaktor nadużyli zaufania wydawcy. Dodatek zawiera również teksty o biznesie medialnym, o stosunkach wydawca – redaktor, a także opis wielkich wpadek rozmaitych mediów, na czele z BBC i New York Timesem.

W sumie wychodzi jednak na publiczne pranie brudów, bo tych, którzy Gmyza i Wróblewskiego biorą w obronę (powołując się na wolność słowa) Hajdarowicz i tak nie przekona. A czytelnicy dowiadują się tylko o bałaganie w redakcji. Wydawca, który dowiaduje się, że jego sztandarowy dziennik jest źle zorganizowany, z niejasnym kierownictwem, nieprzestrzegający standardów, chyba każe wątpić w jego własne kompetencje. Czy zamiast siedzieć w swoim ulubionym mieście europejskim – Barcelonie – nie powinien był pilnować tak ważnej gazety jak „Rzepa”?

I po drugie – co  to za dodatek o trotylu na wraku Tupolewa, jeśli nie zabierają w nim głosu główni sprawcy – Gmyz i Wróblewski? Dodatek specjalny byłby o wiele bardziej wiarygodny, gdyby zawierał stanowisko drugiej strony. To prawda, że za porażkę pisma płaci (także w sensie dosłownym) wydawca,
ale nie on jeden. Bez udzielenia głosu drugiej stronie,  Grzegorz Hajdarowicz występuje jako oskarżyciel, sędzia i kat w jednej osobie.