Układ zamknięty, ale…

„Układ zamknięty” to dobry film, ale…

Dobry, ponieważ: współczesny (aczkolwiek spóźniony co najmniej o 10-20 lat), porusza istotne problemy (omnipotencja państwa, korupcja, bezkarność przedstawicieli władzy), fabuła toczy się wartko, dobre tempo,  świetnie grany, zwłaszcza przez Janusza Gajosa i Kazimierza Kaczora, ale nie tylko, chwilami dobre  dialogi, scenografia, kostiumy, muzyka, praca operatora – wszystko bez zarzutu, ten film ma wiele zalet. Oczywiście w oczach laika, jakim jest niżej podpisany.

Ale jest jedno „ale”: to film pod tezę stawianą już dawno przez polityków jednej z partii: Polską rządzi układ – jedna wielka mafia: prokuratura, sądownictwo, policja, media, rząd (w filmie minister), urzędy skarbowe,  więziennictwo, postkomuniści itd. W pisowskim oryginale do tej mafii  należą także oligarchowie, którzy umiejętnie się  uwłaszczyli, a źródła ich fortun wymagają zbadania. W tym filmie przedsiębiorcy (co prawda młodzi,  nie z PRL) występują w roli ofiar. To jedyne odstępstwo od partytury partyjnej. Zależnie od naszych przekonań politycznych, możemy się w tym filmie dopatrzeć podobieństwa do nagonki na Barbarę Blidę,  zobaczyć prawzór nadgorliwego prokuratora Zbigniewa Ziobro, albo uznać go za syntezę III RP.

W rezultacie film pasuje jak ulał do propagandy partyjnej, a niektóre postaci są sztampowe, zwłaszcza prokurator Andrzej Kostrzewa (Janusz Gajos), który nie tylko jest skorumpowaną szują w pacy, ale w dodatku jest złym mężem i ojcem, chciwy, bogaty, oczywiście poluje, ucztuje jak hrabia, to czarny charakter bez jednej jasnej plamki.

Ale film warto obejrzeć. Dodatkowa ironia polega na tym, że film o przekrętach sfinansowała w dużym stopniu Kasa Stefczyka.