Czarny PR dla Polski

Gorąco popieram krytykę dziennikarstwa, jaką nestor naszego zawodu, Stefan Bratkowski, sformułował kilka dni temu na portalu Studio Opinii, przywołaną również przez blogowiczów en passant. Stefan „Burczymucha”, zwany tak ze względu na niespożyte siły i wzniecanie niepokojów, twierdzi, że dziennikarze stali się klasą polityczną, sprawują rządy nad atmosferą w kraju, przed nikim nie ponoszą odpowiedzialności, zawsze mają rację, decydują o wszystkim – o ministrach, nastrojach, przeszłości i przyszłości, a robiąc to w sposób nieodpowiedzialny, przybliżają polski rok 1933. Domyślam się, że Bratkowski uważa, iż siejąc niezadowolenie, forsując czarny obraz kraju, atmosferę klęski i upadku, dziennikarze sprzyjają postawom skrajnym, czytaj przeciwnikom demokracji, zwolennikom rządów silnej ręki.

Co dzień nowy konflikt, co dzień nowa awantura, nieustanne pranie brudów – autentycznych i wymyślonych, tym głównie zajmują się media. Zjawiska pozytywne, postaci godne naśladowania, nie są bohaterami mediów, ponieważ to się nie sprzedaje. Sukcesy polskich informatyków w skali światowej liczą się tyle co nic. Zielona wyspa to był trick propagandowy. Dziennikarze przemalowują więc Polskę na smutną i nieudolną – pisze Bratkowski. Polują na nowe twarze, nowe sensacje, nowe konflikty. Partia rządząca i premier po prostu im (nam?) się znudzili. Media judzą więc i szczują przeciwko rządowi. Nawet smarkata panienka czy młodzian podsumowują ministra, traktują go z góry, pytają „odejdzie pan ze stanowiska sam, czy zaczeka, aż odwoła pana premier?”. Dziennikarze z lubością pomniejszają osiągnięcia Polski i wyolbrzymiają porażki, znajdują się w awangardzie auto-degradacji. Tyle Stefan Bratkowski.

Podzielam te obserwacje. Można je zlekceważyć i powiedzieć: Bratkowski popierał Platformę, więc teraz, kiedy media się od niej odwracają, ma do dziennikarzy żal. Byłoby to jednak uproszczenie. Media (dziennikarze) mają wielki wkład w polską transformację, bez nich nie byłoby demokracji – to oczywiste. Ale pewne zjawiska w mediach budzą niepokój. Jedno, to galopująca komercjalizacja, która powoduje, że sensacja, poczytność, oglądalność i słuchalność są ważniejsze są od poważnej debaty. Informacje radiowe i telewizyjne często przypominają kronikę wypadków, wiadomości o ciężko chorym dziecku, katastrofie drogowej, czy dziura w moście są ważniejsze niż wszystko inne, na co nie ma już miejsca lub czasu.

Drugie zjawisko, to o którym pisze Bratkowski, jest także niepokojące. Dziennikarze i media nie są rozliczani ze swoich opinii, jeśli dziś mówią „białe”, a wczoraj mówili „czarne”, to uchodzi to bezkarnie. Afera, klęska, łapówka sprzedaje się lepiej niż otwarcie nowego odcinka autostrady, uznanie, z jakim spotyka się Polska zagranicą nie ma swojego odpowiednika w Polsce. Statystyka, choćby rosnącej liczby żłobków i przedszkoli, czy rosnącej od lat konsumpcji indywidualnej, rozmija się z nastrojami mediów. Kiedy benzyna tanieje, lub – jak od kilku miesięcy – jej cena utrzymuje się na poziomie niższym niż dawniej, to pies z kulawą nogą o tym nie wspomni. Wystarczy, że pójdzie w górę, a zacznie się lament. Kultura wiecznego niezadowolenia, odartego z poczucia dumy i świadomości rozwoju, nie uderza w ten czy w innych rząd, godzi w klasę polityczną, a pośrednio w państwo i w demokrację. Rząd może się zmienić, ale dziennikarze (z wyjątkiem „niepokornych”) nie zaczną basować nowej władzy. Raczej będą nadal podsycać poczucie klęski. Zmienią się najwyżej wodzireje.
PS. ZAPROSZENIE
Czy dopuszczać kapitał rosyjski? Czy gościć imigrantów z krajów muzułmańskich? Polska otwarta czy zamknięta? O tym dyskutować będą doświadczeni korespondenci zagraniczni, Marek Ostrowski (POLITYKA) i Bartosz Węglarczyk (RZECZPOSPOLITA). Radio TOK FM, wtorek, 4 czerwca, godz. 20.05. Zapraszam!