Jedna Polska – dwa narody

Piszę „Chile”, a w domyśle Polska. Czytam historię Chile, Jarosława Spyry, a myślę o Polsce. Oba nasze kraje mają wiele cech wspólnych, dwa narody katolickie (do pewnego stopnia, bo ponad połowa dzieci w Chile rodzi się poza małżeństwem, a jak wygląda zgodność pomiędzy wiarą a praktyką u nas każdy widzi), mają za sobą okres dyktatury, a następnie kontraktowej transformacji. Podobieństw wiele. Jednym z nich jest gotująca się pod „uzgodnioną transformacją” wrogość, która tylko dzięki kulturze politycznej i pamięci o okrucieństwach dyktatury powstrzymuje przed wojną domową.
Sytuacja polityczna w Chile w latach 1970., za czasów rządu lewicy, na krótko przed wojskowym zamachem stanu Pinocheta i innych, „doszła do takiego stopnia spolaryzowania i wzajemnej zaciekłości, że bardziej niż racjonalną oceną wyborcy kierowali się plemienną wiernością. (Prawicowa) opozycja była tak poruszona wynikami wyborów (1973 r.), że podejrzewała nawet fałszerstwo. Nastroje na lewicy wiernie oddawał tytuł jednej z gazet w Santiago: „Lud 43 proc., Mumie 54,7 proc.” – pisze Spyra. Popularnym powiedzeniem na lewicy było „To jest gówniany rząd, ale to jest mój rząd”. Coś w rodzaju „Right or wrong – my country”.
Zamach stanu tylko pogłębił przepaść. – Najbardziej trwałym skutkiem zamachu stanu – czytamy – był głęboki podział społeczeństwa chilijskiego, jego wzajemna wrogość oraz stan nieustannej zimnej wewnętrznej wojny. Istniały jak gdyby dwa społeczeństwa. Oba, to propinochetowskie i to opozycyjne, chodziły do różnych szkół (jedno do bogatych i prywatnych, drugie do kiepskich i publicznych), czytały rożną prasę i oglądały różne spektakle teatralne i filmy. Żyły obok siebie, ale nie ze sobą.
Transformacja w Chile bywa krytykowana za brak rozliczeń z przeszłością, nierówności społeczne, opieszałość sądów etc, ale faktem jest, że demokracja działa, jeszcze u władzy jest prawicowy prezydent i milioner – Sebastian Pinera, ale wkrótce przekaże on urząd już wybranej na to stanowisko z ogromną przewagą socjalistce Michele Bachelet. I nikt nie mówi, że wybory były sfałszowane, lub że prezydent jest „przypadkowy”. Tam gdzie to możliwe – starajmy się zasypywać podziały, mniej agresji i zajadłości, więcej tolerancji i wspaniałomyślności nie tylko w święta życzy gospodarz bloga.