Szpiedzy i frajerzy

Nie ulegam ekscytacji z powodu aresztowania dwóch szpiegów, ponieważ na razie brak dowodów, a nawet gdyby je pokazano, to chyba nikt nie miał złudzeń, że szpiegostwo już nie istnieje.

Nie wiadomo, czyj to sukces – cieszyć się z sukcesu polskiego kontrwywiadu, czy podziwiać sukces GRU, wywiadu rosyjskiego, który uplasował swoich ludzi w MON i w kołach zbliżonych. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie myślę o tym pirotechniku-terroryście, który miał wysadzić Sejm i Senat, a sprawa dotychczas nie została rozstrzygnięta przez sąd. Dlaczego wiadomość o aresztowaniu szpiegów została ogłoszona teraz? Żeby dać Rosjanom po łapach? A może nowy rząd potrzebował sukcesu, wymodliła go katechetka? („Dzięki Bogu mamy szpiegów”?). Nie lubię powieści szpiegowskich, więc ten temat pozostawiam innym.

Pomnik w Smoleńsku to temat wrażliwy. Projekt polski, długości boiska piłkarskiego, jest niecodzienny, jak sama katastrofa, ale biorąc pod uwagę rozmiar nieszczęścia i współwinę Rosji za jego spowodowanie (niezamknięcie lotniska, poczynania „wieży” kontrolnej), strona rosyjska powinna iść na maksymalne ustępstwa, pokazać gest. Sprawa chyba musi poczekać na lepsze czasy.

Słowo „frajerzy”, użyte kilkakrotnie przez ministra Sawickiego, nie powinno było paść, ale nie przesadzajmy ze zgorszeniem. Minister, jak większość polityków, to nie jest żaden Einstein, to działacz partii chłopskiej. Darcie z tego powodu szat, wzywanie do dymisji – to przesada. Jakiego języka używają politycy (i wielu rodaków), mieliśmy możliwość zapoznać się ostatnio w związku z aferą taśmową, która notabene ciągle nie jest wyjaśniona. Minister Sienkiewicz odszedł w siną dal, a taśmy ciągle czekają.

Dziwi mnie małe echo „listu 15” w sprawie klerykalizacji kraju. Media nabrały w tej sprawie wody w usta. Tylko na prawicowych portalach ukazały się kpiny z prof. Reykowskiego, który był kiedyś jednym ze strategów PZPR, jak gdyby to załatwiało sprawę. Czyżby nikt nie chciał być takim frajerem, żeby stanąć na przegranych pozycjach w dyskusji z „15”?

Jeden z sygnatariuszy listu, znany filozof prof. Jan Woleński (w wywiadzie dla „Przeglądu”), nazywa konkordat dokumentem „skandalicznym”, choć chyba niemożliwym do zmiany. Prof. Woleński formułuje przy tym myśl ryzykowną: „… gdyby komunizm nie był wojowniczo ateistyczny i gwarantował Kościołowi to, co miał on w Polsce międzywojennej lub ma teraz, byłby całkowicie aprobowany przez tę instytucję”.

Woleński pokazuje ekspansję Kościoła w sferę państwową na przykładzie katechezy. Najpierw wprowadzenie religii do szkół, potem finansowanie katechezy przez państwo i etaty dla katechetów, dalej stopień z religii/etyki (czyli w ponad 90 proc. przypadków z religii) na świadectwie, obezwładnienie szkół w planach lekcji (religia nie może być na pierwszej lub ostatniej godzinie zajęć, kiedy łatwo się urwać), wreszcie domaganie się przez szkoły od rodziców oświadczeń, że nie zamierzają posyłać dzieci na lekcje religii, wbrew zasadzie, że władza publiczna nie może domagać się od obywatela ujawnienia światopoglądu.

Szkoda, że „list 15” nie wywołał szerszej dyskusji, ale kropla kruszy skałę. Na razie czytam z przerażeniem, że prof. Hartman ma kłopoty na UJ, gdzie z inicjatywy prof. Andrzeja Nowaka (znany historyk, jeden z czołowych mózgów prawicy, wymieniany jako kandydat PiS na prezydenta) trwa kampania na rzecz ukarania profesora, aż do usunięcia włącznie. Podobno nadeszło już 18 tysięcy protestów przeciwko „siewcy kazirodztwa”.

Ja poglądów prof. Hartmana w tej sprawie nie podzielam, ale w wielu sprawach mu sprzyjam, a w niektórych go podziwiam. Między innymi polecam jego wpis z okazji zbliżającego się otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich. Znakomity!