Ponury scenariusz

Widmo krąży po Europie – widmo uchodźców i imigrantów. Ceniony publicysta, Dawid Warszawski, wieszczy „nadciągający koniec Europy” („GW”, 26 sierpnia). Jego zdaniem setki tysięcy ludzi szukających w Europie schronienia to nie kryzys, tylko „tak już będzie”.

Albo – pisze Warszawski – Europa uzna, że imigracji nie da się powstrzymać i uzna ją za szansę. Raczej jednak się na to nie zanosi, będziemy stawiać mury i zza nich strzelać. „Ale wtedy przestaną do nas uciekać, bo u nas będzie nie lepiej niż u nich”.

Ponura perspektywa: Syria, Irak, Libia, Turcja, Algieria, Maroko, a może i Ukraina – wszędzie się gotuje. Bezpieczną i bogatą Europę otacza łuk wojen, przed którymi uciekać będą setki tysięcy ludzi. Same Niemcy spodziewają się w tym roku 800 tys. uchodźców. Żaden naród tego nie wytrzyma. Układ Schengen padnie, przynajmniej na granicach Unii. Ruchy ksenofobiczne i zamieszki rasistowskie przybiorą na sile. Europa skonfliktuje się wokół problemu uchodźców (kto i ilu ma przyjmować). Państwa europejskie będą rozbudowywać aparat bezpieczeństwa, rozmaite swobody zostaną ograniczone, także w obawie przed terroryzmem (podsłuchy, przeszukania na dworcach kolejowych i innych miejscach publicznych), narastać będzie wrogość pomiędzy mieszkańcami i imigrantami, nasili się dyskryminacja wyznaniowa (patrz np. wpisanie chrześcijaństwa do konstytucji, jak to przewiduje projekt PiS z 2010 r.), coraz bardziej rasistowskie i autorytarne rządy będą przykręcać śrubę…

Moim zdaniem ten czarny scenariusz jest wysoce prawdopodobny. Otwarcie Europy na nieograniczoną imigrację oznaczałoby jej koniec. Zamykanie się siłą przekształciłoby ją w obóz warowny, kontynent stanu wyjątkowego, coraz więcej wojska, coraz więcej policji i straży, coś a la zasobny fort oblężony przez Indian. Wielkie idee, takie jak usuwanie źródeł, a nie skutków, czyli wygaszanie wojen, zwalczenie nędzy, głodu, chorób i nierówności – brzmi pięknie, ale to zadanie na pokolenia.

A do tego dochodzą wojny na tle religijnym, na które nie ma odpowiedzi.

Wobec takiej sytuacji chyba jesteśmy bezradni, Europa będzie próbowała wszystkiego po trochu – więcej pomocy, więcej drutu kolczastego, więcej obozów dla uchodźców. A my będziemy uważali, że ten rząd jest lepszy, który wpuści do Polski mniej imigrantów. Nasi politycy będą wracali z Brukseli dumni z tego, jak mało ustąpili. Kiedyś chodziło o to, żeby przywieźli jak najwięcej euro.

Teraz będzie ważne wpuścić jak najmniej imigrantów. Dopóki sytuacja na naszych granicach nie zacznie przypominać tej w Grecji, Włoszech, Serbii, Macedonii, na Węgrzech. To dużo większe zmartwienie niż spartaczone referenda i perspektywa niechcianych rządów.