Między bezpieczeństwem a solidarnością

Premier Ewa Kopacz i rząd męczą się między młotem a kowadłem. Z jednej strony Bruksela, Berlin i większość Unii Europejskiej, które domagają się od nas przyjęcia imigrantów – uchodźców. Z drugiej strony chyba jednak większość Polaków, na czele z opozycją, która jest przeciwna implantowaniu ludzi innych ras i religii i odbiera to jako zagrożenie.

Mając wybór między bezpieczeństwem a solidarnością, większość Polaków wybiera to pierwsze. Trudno się dziwić, tłumaczą to dzieje Polski, kultura, religia, tradycja. Wbrew megalomanii, która nakazuje głosić, jacy byliśmy i jesteśmy tolerancyjni i wielkoduszni, ilu ocalono przed niechybną zagładą, na ilu frontach walczyliśmy, większość z nas wybiera święty spokój, nie chce się posunąć i zrobić miejsca dla innych, którzy zresztą nie kwapią się, żeby zagrzać u nas miejsca.

Polska jest krajem wyjątkowo homogenicznym, pokolenia powojenne nie mają doświadczenia we współżyciu ludzi różnych ras i narodów, nie mieliśmy kolonii, niewolników ani kolorowych sąsiadów. A strach ma wielkie oczy. Tym bardziej, że obcych oglądamy na ogół w telewizji, kiedy mordują, podpalają, niszczą i plądrują najpiękniejsze miasta Europy, ba, wybijają się wzajemnie i niszczą skarby własnej kultury.

Solidarność, ale z kim? Solidarność, owszem, była, ale przeciwko komunizmowi, który ciemiężył Polaków i zagrażał Zachodowi. Teraz wolimy być czarną owcą, odwrócić się tyłem do tych w potrzebie, ale za to nie ryzykować, że w naszym kraju powstaną muzułmańskie ghetta, że nasze ulice przestaną być bezpieczne. Nie jest to postawa etyczna, ale koszula bliższa ciału. Dekalog jest dobry, ale w kościele. Nie będzie to bezkarne, ponieważ ucierpi na tym reputacja naszego kraju, ale wytłumaczenie się znajdzie (nie mieliśmy kolonii, jesteśmy biedni). Jak nas widzą, dawał już do zrozumienia prezydent Gauck w rozmowie z prezydentem Dudą. Wiodąca rola Niemiec tylko utwierdza nas w przekonaniu, że uchodźcy – imigranci to nic dobrego.

Opozycja, której trudno się dziwić (polityka jest brudna), cynicznie i skutecznie wykorzystuje sprawę do celów wyborczych. Atakuje rząd za brak dalekosiężnej polityki imigracyjnej (jak gdyby inne partie ją miały) i za brak jasnego, precyzyjnego stanowiska przed negocjacjami w Brukseli.

Premier Kopacz, przyparta do muru, nie może odpowiedzieć konkretnie, by nie ujawnić stanowiska przed rokowaniami. Z jej orędzia wynika, że Polska zgodzi się na kwoty, ale nasza będzie stosunkowo niska. Ta powściągliwość nie poprawi reputacji naszego kraju, ale będzie to dla nas szansa potwierdzenia, że wbrew temu, co mówi się o polskiej ksenofobii, jesteśmy narodem otwartym, wielkodusznym, który od prostego wieśniaka po prezydenta kieruje się nauką Kościoła.

Wierzę, że ten egzamin zdamy, ale nie na piątkę.