Uwertura

Zacznę nie na temat, tylko od nominacji do Narodowej Rady Rozwoju, której utworzenie zapowiadał prezydent Andrzej Duda jeszcze w kampanii wyborczej. I obietnicy dotrzymał.

Sam mam do tej inicjatywy stosunek beznamiętny. Z jednej strony – jeszcze jedno ciało, jeszcze jeden byt, z drugiej – a może tym razem coś dobrego z tego wyniknie, dajmy Panu Bogu szansę.

Co się tyczy składu Rady, to wielu nazwisk nie znam, więc ich nie oceniam. Cieszą mnie m.in. prof. Stanisław Gomułka, prof. Elżbieta Mączyńska – prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, gratuluję, nie dalej jak wczoraj miałem zaszczyt gościć Ją w radiu TOK FM. Poza tym prof. Witold Orłowski (były doradca prezydenta Kwaśniewskiego), prof. Adam Daniel Rotfeld, którego przedstawiać nie trzeba (gratuluję!), prof. Dariusz Stola – historyk, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich, dwukrotny laureat Nagrody Historycznej POLITYKI, dr Marek Balicki – dyrektor Szpitala Bielańskiego, były minister zdrowia.

Mniejszy entuzjazm budzą we mnie dr hab. Ryszard Bugaj, znany architekt Czesław Bielecki i prof. dr Witold Modzelewski, specjalista od podatków. Widziałbym za to prof. Karola Modzelewskiego. Nie podejmuję się odmierzać zakresu pluralizmu w powołanym składzie, który jest widoczny, ale nie sądzę, że jedynym reprezentantem bardzo zróżnicowanych mediów powinien być Bronisław Wildstein. Jego obecność powinien równoważyć ktoś z lewicy, np. Sławomir Sierakowski lub Jacek Żakowski.

W składzie Rady brakuje mi przedstawicieli świata kultury i oświaty, bez których trudno mówić o rozwoju.

I to by było na tyle. A skoro już jestem przy kulturze, to zwracam uwagę, że narasta tendencja do traktowania kultury jako narzędzia ideologicznego, a nawet jako broni ideologicznej. „Kultura to oręż, którym się atakuje, można nim przeciwnika niszczyć, osłabiać, podsuwać mu fałszywe wyobrażenia o własnym położeniu lub intencjach innych państw” – pisze Jakub Pacan („Rz”. 5 X). Zdaniem autora, przedstawianego jako publicysta, „Polski w dziedzinie tworzenia nowych idei czy wzorców kulturowych po prostu nie ma. Biją nas pod tym względem Czesi, a nawet Litwini”. Polskie elity są rzekomo „ślepe” na sprawy „bezpieczeństwa kulturowego”. Jako zagrożenia wymienia autor ateizację, laicyzację, uleganie zachodnim wzorcom, kompleks niższości wobec Zachodu, „niechęć czy wręcz nienawiść do własnej narodowej wspólnoty”. Autor apeluje do nowych władz, by „zarządzały reputacją” Polski.

Dla mnie takie rozumowanie oznacza zimnowojenne i uproszczone podejście do kultury, widzi w niej nie tyle sferę samoistną, która rządzi się własnymi prawami i wartościami, ile narzędzie walki, którym można okładać przeciwnika i bronić się przed jego (urojonymi?) ciosami. Przypomina to traktowanie jazzu jako narzędzia imperialistów amerykańskich w latach 50. Oczywiście, amunicja podlega innym kryteriom oceny niż dzieła kultury. Te ostatnie można łatwo zakwestionować, zadając sakramentalne pytanie: „Komu to służy?”. Jest sztuka dobra i sztuka zła – mówi prezes Kaczyński. Sztuka dobra to taka, która wzmacnia wspólnotę, a zła to taka, który niszczy wspólnotę i atakuje wartości chrześcijańskie. Coraz bardziej prawdopodobna władza prawicy już zapowiada, że sztukę niesłuszną (czytaj: zdegenerowaną), jeśli wolno będzie tworzyć, to za własne, prywatne pieniądze. Wolność kosztuje! Amunicja, jak wiadomo, jest kosztowna. „Masakra” – komentuje Agnieszka Holland, „nonsens i karykatura” – mówi Eustachy Rylski w „Newsweeku”.

Ponieważ zmiany w kulturze i w mediach publicznych jest o wiele łatwiej wprowadzić niż w gospodarce, nauce, oświacie czy w służbie zdrowia – to będzie właśnie uwertura.