Dziękujemy Ci, Isiu!

Agnieszka Radwańska – Petra Kvitova, finał tenisowego turnieju Masters, Singapur 2015 roku. Szykowałem się do tego meczu i oglądałem go w napięciu. Wszak to wydarzenie niebywałe, w historii polskiego tenisa wyjątkowe, historyczne. Nie zamierzałem o tym pisać, ale sprowokowali mnie ci blogowicze i blogowiczki, którzy kręcili nosem, że tenisiści zarabiają miliony, a uczeni i lekarze – mniej, że pokazują „różowe majtki” i „dostają orgazmu” po wygraniu piłki.

Ludzie kochani – jeżeli piękno gry w tenisa Was nie kręci, to nie musicie oglądać. Jakie znaczenie mają skąpe stroje tenisowe w porównaniu z pięknem tego sportu, w porównaniu z fantastycznym przygotowaniem fizycznym, psychicznym i technicznym najlepszych zawodniczek na świecie? Kiedyś grano w długich sukniach i w długich spodniach, ale to było kiedyś, od tamtych czasów moda się zmieniła, spódniczki mini i kostiumy bikini opanowały świat (reżim Franco zakazywał kostiumów bikini i całowania się w kinach, ale i on musiał skapitulować).

Oczywiście, tenis to także biznes, reklama, show, piękna młodzież, gołe ramiona (i nie tylko), ale przede wszystkim to piękny sport, dla milionów grających – zdrowie i przyjemność, dla widzów – emocjonujące widowisko, wirtuozeria, samozaparcie, wzór osobowy. Wystarczy przeczytać autobiografię Andre Agassiego, żeby dowiedzieć się, jak trudne i pełne bólu (także dosłownie) jest życie mistrzów, nawet jeśli zarabiają miliony.

Pamiętam, jak pewnego dnia na rynku we Wrocławiu zatrzymał mnie młody człowiek i powiedział: „Dziękuję panu za książkę o tenisie i o Fibaku. Pomyślałem, że jeżeli Fibak mógł, to i ja mogę”. Ten chłopak ukończył studia we Frankfurcie i był już wtedy dyrektorem we wrocławskim biurze firmy Google. Ileż dziewcząt i chłopców patrząc na Radwańską, zechce pójść jej śladem, tak jak kiedyś poszli śladem Fibaka. By kontynuować tradycje Jadwigi Jędrzejowskiej, Ignacego Tłoczyńskiego, Władysława Skoneckiego, Wojtka Fibaka.

Że niektórzy ludzie mają zastrzeżenia do Fibaka czy Radwańskiej? Że nie podzielają sympatii politycznych rodziny Radwańskich (ja ich też nie podzielam…). Niech mają. To nie jest ważne. I nie ma nic do rzeczy. Niech się denerwują zmiennymi nastrojami Agnieszki, ale przecież to jest drobiazg w porównaniu z jej grą i z jej wynikami. Nie to jest ważne, ile ona zarobi, ale to, jaki stanowi wzór dla młodzieży, jaki jest jej wkład w kulturę fizyczną, a także fakt, że być może jest pierwszą Polką, o której usłyszano w Singapurze i wielu innych krajach.

Kąśliwe komentarze w internecie na temat sukcesu Radwańskiej są nieuzasadnione i dowodzą, że nie ma takiego sukcesu, którego (niektórzy, na szczęście) Polacy nie obrzydzą. Na koniec sprawa pieniędzy. W niektórych dziedzinach (nie mam na myśli np. pływania czy łucznictwa) najlepsi sportowcy zarabiają miliony. Ale przecież od dawien dawna wiadomo, że sprawiedliwości na świecie nie ma. Niejeden patrząc na nowoczesny obraz, nie może zrozumieć, dlaczego taki „bohomaz” kosztuje miliony. „Sam bym taki namalował”.

Jeśli jesteś taka mądra, to wygraj z Radwańską, siostrami Williams czy z Djokovicem. I kto przyjdzie Cię oglądać lub włączy w tym celu telewizor? A rynek mówi, że miliony ludzi chcą oglądać uganianie się za piłką (zwane futbolem), okładanie się po głowie (zwane boksem), rzucanie piłki do kosza czy przebijanie piłeczki „paletką”. Ci, którzy zaspakajają te potrzeby, łączą w sobie talent, pracę i wyrzeczenia, a my powinniśmy im być za to wdzięczni. W końcu nie namawiają nas do niczego złego – wręcz przeciwnie.

Dziękuję Ci, Isiu!