Wynik idzie w świat

Parlament Europejski miażdżącą większością głosów (za 513, przeciw 142) przyjął krytyczną rezolucję w sprawie poszanowania prawa w naszym kraju, wezwał do opublikowania i wykonania orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego etc., dokładnie po myśli Komisji Weneckiej.

Nie wiadomo, czy się cieszyć, że Unia Europejska zdecydowanie wsparła prawo, konstytucję i Trybunał, czy się martwić, że trafiliśmy na oślą ławkę. My, tu w Polsce, możemy się dzielić i różnić – rząd, opozycja, PiS, Platforma, Kaczyński, Tusk itd. – ale te „niuanse” mało kogo w świecie interesują.

W świat idzie prosty news: źle się dzieje w państwie polskim. Na krótką metę to nam nie pomoże. Będzie miało niekorzystny wpływ na wizerunek naszego kraju, na rozmaite ratingi, wiarygodność, notowania naszych akcji jako gospodarki, która potrzebuje stabilności… To ważne wydarzenie w naszej „unijnej” historii. Na dłuższą metę może pomóc w zmniejszeniu zagrożenia demokracji, w przywróceniu rządów prawa i trójpodziału władz.

Niestety, Polska płaci teraz cenę wyboru, jakiego dokonała pół roku temu, a pośrednio – cenę wieloletnich zaniechań, które doprowadziły do rządów PiS. Obóz władzy nie weźmie sobie do serca lekcji z Brukseli. Wręcz przeciwnie – będzie miał pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie. Do zdrajców, którzy donoszą na Polskę, do tych, którzy wsparli wrogów naszego kraju, do tych, którzy twierdzą, że demokracja była w Polsce zagrożona (np. według najnowszych badań dla „Rz” prawie 2/3 respondentów jest tego zdania). Będzie wmawiał światu, że potrzebujemy czasu, pragniemy dialogu, powołaliśmy komisję ekspertów, która spotyka się raz na dwa tygodnie (jak gdyby eksperci Komisji Weneckiej nie byli ekspertami), rząd nie może opublikować dokumentu, który nie jest orzeczeniem, tylko „stanowiskiem, opinią”, te sprawy mało kogo interesują, Unia powinna się zająć prawdziwymi problemami, takimi jak uchodźcy, Brexit. W sumie jak zdążyła już powiedzieć premier Szydło, to jest rezolucja „przeciwko polskiemu państwu”. Inaczej mówiąc – „państwo to ja”.

Trafniej byłoby powiedzieć, że jest to rezolucja przeciwko polskiemu rządowi. W ciągu zaledwie kilku miesięcy Polska z unijnego prymusa i pupila, nagrodzonego stanowiskiem przewodniczącego Rady Europejskiej i wieloma innymi faworami, stała się czarną owcą, państwem problemem. Pierwsze krytyczne głosy mediów zagranicznych nasi rządowi mędrcy uważali za sprowokowane przez znajomych w Polsce, przez Radka Sikorskiego i Anne Applebaum.

Dopiero kiedy fala krytyki rozlała się od Hiszpanii po Japonię, ten „argument” trzeba było zarzucić, a właściwie uogólnić na bliżej nieokreśloną „sieć powiązań”. Kiedy do chóru mediów i polityków dołączyła Komisja Wenecka, trzeba ją było dyskredytować jako ciało drugorzędne, którego zalecenia nie są obowiązkowe, są często ignorowane przez wiele państw. Wreszcie niepokój i sygnały z Waszyngtonu, widoczne ochłodzenie stosunków z Berlinem i z Brukselą, powinny uzmysłowić polskim władzom, że grozi nam izolacja, jakże niebezpieczna w sytuacji, kiedy Unia się pruje, w Stanach kończy się przewidywalna kadencja Obamy i nadchodzi wielki znak zapytania, zaś Rosja pręży muskuły. Jedna brygada zmechanizowana nie zastąpi bliskiego partnerstwa i wzajemnego zaufania z Zachodem, niezliczonych kontaktów i kontraktów. Z samym Orbánem daleko nie zajedziemy.

Niestety, sądzę, że „partia i rząd” jeszcze tym razem nie wezmą sobie do serca rezolucji Parlamentu Europejskiego. Czeka nas więcej tego samego. Ale kropla drąży skałę.