Lepszy rating niż audyt

Rating agencji Moody’s okazał się lepszy, bardziej dla Polski korzystny, niż niesławny audyt w wykonaniu rządu Beaty Szydło kilka dni wcześniej. Nic dziwnego – w agencji Moody’s pracują fachowcy, w rządzie PiS – propagandyści.

Audyt kojarzy się z fachową, bezstronną oceną stanu faktycznego, dokonaną przez niezależnych fachowców. PiS od dawna zapowiadał, że dokona bilansu otwarcia, raportu zamknięcia czy audytu – jak go zwał, tak go zwał. Nowy rząd ma pełne prawo, a może i obowiązek, ocenić rzeczywistość, w jakiej przychodzi mu rządzić, sporządzić coś w rodzaju raportu zdawczo-odbiorczego, białej lub czarnej księgi, i podać to wszystko do wiadomości publicznej. Także po to, żeby obóz odsunięty od władzy mógł na tę ocenę odpowiedzieć, a niezdecydowani – wyrobić sobie zdanie.

Niestety, to, co uczynił rząd PiS w Sejmie, stanowi zaprzeczenie tych oczekiwań. Termin audytu podano z tak krótkim wyprzedzeniem, iż nieuchronnie nasuwa się podejrzenie, że jego celem jest „przykrycie” wrażenia, jakie wywołał marsz KOD. Nie ma w tym nic złego, wszak mamy do czynienia z polityką, ale na skutek tego pośpiechu ministrowie PiS improwizowali, a rząd nie przygotował żadnego dokumentu, do którego można by się odnieść.

Zamiast rzetelnego audytu otrzymaliśmy dziesięciogodzinną, stronniczą i nieobiektywną tyradę wszystkich ministrów po kolei, którzy opisywali stajnię Augiasza, jaką zastali w swoich resortach.

Czegóż tam nie było! Marnotrawstwo, rozrzutność, egoizm, beztroska, nieodpowiedzialność, złodziejstwo, najdroższe autostrady, najgorsze okręty, bezprawie, słowem: ruja i porubstwo. Niewątpliwie jakaś część tych zarzutów była prawdziwa, część zmyślona, a część przekręcona.

Konia z rzędem temu, kto się w tym połapie. Wicepremier Morawiecki rzucał liczbami, których nikt nie był w stanie zapamiętać ani sprawdzić, gdyż – jak wspomniałem – tekstu na papierze nie było. Minister Ziobro przytaczał statystyki, które wskazywały, jak skutecznie walczył z przestępczością 10 lat temu, gdy po raz pierwszy był ministrem, ale żeby się do tego ustosunkować, trzeba by mieć tyle czasu co on, tymczasem opozycja dostała na replikę kilkanaście razy mniej czasu niż rząd. Rząd mówił godzinami – na replikę opozycja dostała minuty. Tonacja wielu przemówień ministrów PiS przypominała wiec wyborczy, w dodatku rząd zwracał się do opozycji per „wy”: nakradliście, oszukaliście, odpowiecie za to itd. (Ten zwyczaj mówienia per „wy” przyjęli także niektórzy mówcy opozycji, co prowadzi do jeszcze większego upadku obyczajów).

Otrzymaliśmy jeden wielki akt oskarżenia (z zapowiedzią skierowania niektórych spraw do prokuratury, gdzie czeka już na nie minister – prokurator generalny Ziobro „and his boys”). Gdyby choć połowa tego „audytu” była prawdziwa, to należałoby zapaść się pod ziemię lub uciekać gdzie pieprz rośnie z tego nieszczęsnego kraju.

Ale przed takimi drastycznymi decyzjami powstrzymują nas pytania: jak to jest, że w dni parzyste pan prezydent, v-premier, minister finansów, zapewniają świat (zwłaszcza zagranicę), że demokracja, prawo i niezawisłe sądownictwo są w Polsce niezagrożone, gospodarka ma się dobrze (kolejne dowody – zapowiadana budowa fabryki silników Mercedesa czy wzrost eksportu do Kanady, gdzie bawił prezydent Duda), stać nas nie tylko na 500+, ale i na inne kosztowne pomysły, a w dni nieparzyste – dno. Mamy więc co najmniej dwie prawdy: promienną na eksport i pogrzebową na rynek wewnętrzny. Klient zagraniczny, zwłaszcza agencja ratingowa Moody’s, ma uwierzyć w Polskę kwitnącą, wyborca krajowy ma widzieć Polskę w ruinie.

Wielka szkoda, że Platforma i PSL nie zdobyły się na własny „raport zamknięcia”, na podsumowanie swoich osiągnięć i – co na przyszłość ważniejsze – analizę swoich błędów, które wyrządziły wiele szkód, a ich samych doprowadziły do utraty władzy. Taki rachunek sumienia bardzo by się teraz przydał.

Dziwnym przypadkiem propagandowy audyt PiS miał miejsce kilka dni przed oczekiwanym w napięciu ratingiem Polski w oczach agencji Moody’a. Nastroje były złe, bo złotówka słabnie, giełda zniżkuje, kapitał odpływa, wzrost w I kwartale (3 proc.) okazał się niższy niż oczekiwano. Ponieważ spodziewano się (np. 21 spośród 22 zapytanych banków), że rating Polski zostanie obniżony, trzeba było przygotować na to opinię w kraju i za granicą. W „Gazecie Polskiej” już dyskredytują agencje ratingowe: reprezentują interesy Wall Street (to brzmi jak propaganda PRL), są biczem na inne kraje, podejmowały decyzje „kompromitujące” i „bezczelne”.

Temu także miał służyć audyt, pokazujący światu naszą stajnię Augiasza. Nawet cudotwórcy rządu PiS, w tym policja min. Błaszczaka, służby min. Kamińskiego i armia złotoustego Macierewicza, nie byli w stanie obronić ratingu Polski i zwalić winy na poprzedników. W interesie naszego kraju leży, żeby następnym razem poszło im lepiej. W sobotę, 14 maja, nad ranem okazało się, że Moody’s nie uwierzył w audyt i w Polskę w ruinie.

Potwierdził dotychczasowy rating Polski, obniżając jedynie perspektywę ze stabilnej na negatywną. Czyli pogroził Polsce palcem. Zrobił dokładnie to, co mówili niezależni ekonomiści polscy: że w tym roku jeszcze pieniędzy na politykę rządu wystarczy, ale w 2017 zaczną się schody.