Początek końca

Jeszcze kilka miesięcy temu przeciwnicy rządu PiS/Kukiz byli przygnębieni. „Dwie kadencje, osiem lat Kaczyński ma jak w banku” – mówili.

Władza skonsolidowana, opozycja rozbita i podzielona, brak lidera, brak koncepcji, a tymczasem walec PiS w błyskawicznym tempie wprowadza zmiany.

Rząd kupuje poparcie, hojnie rozdaje pieniądze, co prawda wszystkich obietnic nie spełnia, ale 500+, płaca minimum, wyższy próg dla najbiedniejszych – to wszystko się liczy.

Aż tu nagle… opozycja otrzymała jeden za drugim kolejne prezenty od PiS. Prawo i Sprawiedliwość zaczęło się potykać o własne nogi.

Pierwszym i największym potknięciem była próba grzebania przy ustawie o aborcji, co wywołało czarne demonstracje w wielu miastach. Kaczyński nadział się na parasolki i (zapewne tylko na pewien czas) wycofał się z poparcia dla średniowiecznego projektu. („To nie była nasza inicjatywa” itp.).

To było pierwsze zwycięstwo społeczeństwa. Potem były: nepotyzm w spółkach Skarbu Państwa, nieustanna demolka Trybunału Konstytucyjnego, kompromitujące nominacje Misiewicza w MON i Greya w MSZ, świadczące o niekompetencji, dalej dymisje generałów z najwyższych stanowisk, minister obrony w narożniku, okazuje się, że Polska nie jest taka bezpieczna, jak zapewnia rząd – wręcz przeciwnie, kiedy Rosja pręży muskuły, a Trump krzywi się na NATO, w Polsce odchodzą generałowie, i to szkoleni nie w Moskwie, tylko w Waszyngtonie.

Przedtem: klapa z helikopterami Caracal i pajacowanie ministra Macierewicza, który zapowiadał kupno pierwszych śmigłowców jeszcze w tym roku (!), desperackie podróże premier i ministra do Łodzi i Mielca, by zażegnać kryzys helikopterowy i zagłuszyć brednie ministra o lotniskowcach za dolara.

Następnie PiS rzucił sobie potężną kłodę pod nogi, czyli ustawę o zgromadzeniach publicznych, z której pod wpływem protestów musiał wycofać jeden z haniebnych zapisów (o pierwszeństwie zgromadzeń władzy i „kościołów” wobec zgromadzeń obywatelskich), pozostałe zapisy niestety pozostały.

Po drodze była jeszcze kolejna dezubekizacja, a potem budżet uchwalony w atmosferze awantury i niejasnej frekwencji, „na emigracji w Sali Kolumnowej Sejmu”.

A już puchar goryczy przepełniła „propozycja” ułatwienia (!) pracy dziennikarzom w parlamencie. Doszło do tego, że w obliczu protestów i po przemówieniu Tuska, Kaczyński (dopiero teraz, kiedy mleko się rozlało) kazał marszałkowi Senatu, Karczewskiemu, spotkać się z dziennikarzami, co ma stwarzać wrażenie, że władza się konsultuje i wspólnie, ręka w rękę, pracują nad nowymi przepisami, które – jak zapewnia groteskowo marszałek – nigdy nie miały na celu utrudniać pracy mediów.

Tego było już za wiele nawet dla niektórych najbardziej lojalnych zwolenników PiS. Poseł PiS Szefernaker: „Być może trzeba się uderzyć w piersi”, mówiąc, że „nasze środowisko polityczne w nienależyty sposób zakomunikowało zmiany dziennikarzom”.

Zorientowali się również inni. Wildstein: „Propozycje ograniczenia obecności dziennikarzy w parlamencie idą za daleko”. Zaremba: „Nowe reguły bardzo mi się nie podobają”.

Premier znalazła się w opałach. Najpierw była wojownicza: „Dla wielu polityków rodzajem ich działalności stają się awantury”. Potem, w wystąpieniu wieczornym, swoim zwyczajem odmieniała słowa „dialog, wspólnie, razem”, nie Polacy przeciwko Polakom, że i ona przyczyni się do dialogu. Nie omieszkała jednak potępić „reżyserów tych wydarzeń”, który „szkodzą Polsce”.

Również prezydent Duda w swoim oświadczeniu dał panu Bogu świeczkę (nowe regulacje trzeba omawiać z zainteresowanymi redakcjami) i diabłu ogarek (opozycja wykorzystuje okazję) oraz – jako głowa państwa – zaoferował swoją mediację. Niestety, głowa prezydenta Dudy jest tak przechylona w jedną stronę, że nie nadaje się na mediatora.

Jednym z ważniejszych wydarzeń dnia było wystąpienie Donalda Tuska we Wrocławiu. Tusk zdjął aksamitne rękawiczki przewodniczącego Rady Europejskiej, przestał się krępować zaangażowania w sprawy Polski, przestał liczyć na poparcie jego kandydatury na II kadencję w Brukseli przez rząd w Warszawie, i powiedział, co myśli: „Demokracja bez poszanowania kultury, demokracja, w której ludzi pozbawia się dostępu do informacji i narzuca jeden model życia, staje się nieznośna jak dyktatura.(…) Kto dziś podważa model europejski demokracji, gwałcąc Konstytucję i dobre obyczaje, naraża nas na wielkie ryzyko. (…) Tym, którzy walczą o europejską demokrację w Polsce, dziękuję – jesteście najlepszymi strażnikami dla Polski…”.

Swoim wystąpieniem Tusk otworzył sobie drogę powrotu do polskiej polityki. Może to pogłębić zamieszanie w opozycji, ale i zwiększyć nadzieje przeciwników reżimu PiS, którzy jeszcze niedawno nie widzieli światła w tunelu.

W sumie Polska nie musi być skazana na 8 lat.