Ważne zwycięstwo – drogo okupione

Bezpardonowe zwycięstwo polskiego przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska, to radosna chwila w tych czasach niezbyt pogodnych i fortunnych dla naszego kraju. Już sam wybór Tuska w 2014 roku, na pierwszą kadencję, był sukcesem Polski i byłego premiera. Potwierdzenie tego wyboru przez 27 państw, które obserwowały działalność Tuska co dzień, to osiągnięcie nie mniejsze.

Cała kampania oszczerstw i dyskredytacji, rozpętana przez rząd i prawicę („niemiecki kandydat”, „kandydat elit”, „niczego dobrego nie zrobił dla Polski”, czekają go zarzuty karne, kamerdyner Angeli Merkel, ingerował w wewnętrzne sprawy Polski, leń patentowany) wylądowała w śmietniku.

Zamiast kompromitacji Tuska mamy kompromitację polskiej dyplomacji. Nie mamy się z czego cieszyć. Polska oficjalna, Polska Kaczyńskiego, Szydło, Waszczykowskiego – rujnuje wizerunek naszego kraju, który rzucił wszystkie swoje siły przeciwko rodakowi na jednym z najważniejszych stanowisk w Europie. Rząd trąbił wszem wobec, że wstajemy z kolan, stajemy się liczącym graczem, nasz głos się liczy, a okazało się, że jesteśmy nic nieliczącym się partaczem. 27:1 to wynik jeszcze gorszy, niż uzyskali wczoraj gracze PSG w meczu z Barceloną.

Po takiej spektakularnej porażce premier Szydło i minister spraw zagranicznych powinni podać się do dymisji. Może też wreszcie otworzy usta prezydent Duda, który trzyma się z daleka od polskiej awantury w Unii Europejskiej, a który ma kompetencje i współodpowiedzialność za politykę zagraniczną. Na razie abdykował ze swojej roli – może klęska i szok w Brukseli go obudzi?

Obóz władzy nie przyzna się do klęski. Będą nadal poniżać Tuska, dyskredytować jego i jego rodzinę, niezależne media, które opowiadały się po jego stronie. Wielkim przegranym w Brukseli jest tylko Polska oficjalna, rządząca. Kładzie się jednak cieniem na wizerunku całego kraju. Europa pokazała, co myśli o Kaczyńskim i o Tusku, o dwóch obozach w polskiej polityce. Sromotnie przegrany jest Jacek Saryusz-Wolski, do niedawna cieszący się szacunkiem i opinią świetnego fachowca w sprawach europejskich, a obecnie budzący zdumienie z powodu wolty, jaką wykonał. Fotel ministra czy nawet premiera mu tego nie zrekompensuje. Plamy nic już nie zmaże.

Jak wiadomo, rząd kończy prace nad Ustawą o służbie zagranicznej. Projekt, który lada tydzień stanie się ustawą, przewiduje zwolnienie wszystkich pracowników MSZ i półroczną weryfikację, po której część może otrzymać propozycję powrotu do pracy. Dzisiaj w Brukseli zobaczyliśmy, jak działa polska dyplomacja. Jej kierownictwo powinno pierwsze paść ofiarą nowej ustawy.

Trudno ocenić szkody na wizerunku Polski, jakie wyrządził polski rząd. Rząd przeznacza sto milionów złotych rocznie na naprawę wizerunku. Najlepsze (i najtańsze), co może po tej aferze zrobić, to dymisja premier i ministra spraw zagranicznych. Sami tego chcieli.