Prawo i pięść

Kiedy mowa o bieżących wydarzeniach, przychodzi na myśl tytuł filmu „Prawo i pięść” (1964, wg powieści Józefa Hena „Toast”). W naszej rzeczywistości ścierają się bowiem prawo i pięść.

Kongres prawników (to à propos prawa) w Katowicach to wydarzenie jak najbardziej godne uznania. To dowód, że jednak istnieją zalążki społeczeństwa obywatelskiego. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby uczestników było jeszcze więcej niż 1300, ale i tak czapki z głów. Co prawda obie strony – władza i prawnicy – potwierdziły swoje stanowiska i do zbliżenia nie doszło, ale prawnicy nie bali się uczestniczyć w obradach i pokazali, że zamierzają bronić państwa prawa. Ponieważ w trakcie przemówień przedstawicieli rządu i prezydenta doszło do buczenia i masowego wychodzenia z sali, obrońcy władzy nie omieszkali dać lekcji dobrego wychowania. Najpierw prowokują, potem wychowują. „Brak szacunku dla prezydenta”, „skoro się zaprasza, to się nie buczy i nie wychodzi”,
„to nie ma nic wspólnego z dialogiem” itd.

Rzeczywiście, buczenie nie jest zbyt eleganckie, zwłaszcza na cmentarzu, co wprowadziła już kiedyś prawica przeciwko Bartoszewskiemu, HGW i innym, to jednak wiele zależy od tego, gdzie i kiedy. Nie popieram buczenia, kiedy przemawiają oficjalni goście, bo to tylko przeszkadza mówić i słuchać (to było specjalnością prawicy w czasie kampanii wyborczej Komorowskiego), nie popieram także obrzucania jajkami (Liga Republikańska kontra prezydent Kwaśniewski), ale wychodzenie z sali dopuszczam – dlaczego nie? Że nie można uprawiać dialogu w pustej sali – to prawda, ale o żadnym dialogu nie ma już przecież mowy. Rząd posunął się tak daleko w niszczeniu praworządności, w obezwładnianiu i podporządkowywaniu sobie wymiaru sprawiedliwości, że nie sposób wyobrazić sobie dialogu z pp. Ziobrą, Jakim, Piotrowiczem i ich przełożonymi. Pozostaje kategoryczne „nie” i walka w granicach prawa.

Sprawa druga: śmierć Igora Stachowiaka na komisariacie we Wrocławiu. Wyrazy współczucia dla bliskich i słowa uznania dla TVN za zdobycie i emisję nagrania z komisariatu. Gdyby nie było TVN – kto by to pokazał w telewizji? Bo chyba nie TVP. Bestialska zbrodnia policjantów na bezbronnym, bo już skutym w kajdanki zatrzymanym, to nie jest jedyny przypadek. Przede wszystkim dzikusów było kilku (co najmniej sześciu), co dowodzi, że nie mamy do czynienia z jednym bandytą, którego inni chcieli powstrzymać – wręcz przeciwnie. Takie zdziczenie nie powstaje z dnia na dzień.

Nie należy winić za to wyłącznie obecnego rządu, chociaż ministrowie Błaszczak i Zieliński ponoszą największą odpowiedzialność polityczną i co najmniej jeden z nich powinien zostać zdymisjonowany. Usunięcie „z inicjatywy ministra Błaszczaka” jednego policjanta, podobno bezpośredniego sprawcy, jest wprost niepoważne, to poszukiwanie kozła ofiarnego. Powołanie specjalnej grupy dochodzeniowej nie budzi zaufania, ponieważ policja OD ROKU dysponowała nagraniem i wykazała karygodną opieszałość w wyjaśnianiu sprawy i dużą sprawność w jej kamuflowaniu (znikający zapis monitoringu z tego dnia!). Policja, tak gorliwa w rejestrowaniu najmniejszego zakłócenia ładu i porządku na Krakowskim Przedmieściu, nie potrafi zagwarantować bezpieczeństwa człowiekowi w jej własnej siedzibie. Ba, ofiara została aresztowana „przez pomyłkę”, gdyż poszukiwany był ktoś inny. Wszystko to woła o pomstę do nieba i absolutnie zasługuje na niezależne śledztwo oraz komisję parlamentarną. Tu nie chodzi o jeden, izolowany, nieszczęśliwy przypadek, ale o żywotną od lat „kulturę przemocy” w organach państwa, które mają gwarantować bezpieczeństwo obywateli.

Wreszcie sprawa trzecia – niszczenie opolskiego festiwalu przez Telewizję Publiczną. Podobnie jak Kongres Prawników, także niedoszły festiwal pokazuje głęboki rozdźwięk pomiędzy władzą a przynajmniej znaczną częścią środowisk niezależnych. Gdyby chodziło tylko o to, że jedna artystka, Kayah, nie podoba się prezesowi Kurskiemu, konfliktu by nie było. Ale Kayah była tylko pierwszą iskrą, która doprowadziła do potężnej burzy, jaka wisiała w powietrzu.

Krok po kroku posuwa się cenzura w teatrach, w telewizji, w radiu. Nie żadna lista proskrypcyjna, ale na zasadzie „wiecie – rozumiecie”, wiadomo, kogo można pokazać, zaprosić (prof. Hartmana na przykład nie wolno), zatrudnić, awansować. Krok po kroku, z żelazną konsekwencją, realizowana jest linia partii i rządu, media publiczne mają być na usługach władzy i żadna piosenkarka ani profesor nie mogą być wyjątkami.

Jak nie prawo, to pięść.