Cena nie gra roli

Do niedawna byłem gotów się założyć, że wybory prezydenckie zostaną przełożone na późniejszy termin. Teraz, kiedy już jest pewne, że do 10 maja pandemia się nie skończy, kiedy siły i środki całego wycieńczonego państwa skupione będą na walce z wirusem, kiedy samo znalezienie wystarczającej liczby chętnych do pracy w komisjach wyborczych będzie problemem, kiedy gromadzenie się więcej niż dwóch (!) osób będzie zagrożone grzywną do 30 tys. zł? Rząd nie odważy się ogłaszać wyborów tylko dlatego, że im gorzej dla zdrowia, im dłużej trwa epidemia – tym lepiej dla urzędującego prezydenta…

Że wybory w czasie epidemii, kiedy powinno się siedzieć w domu, to hipokryzja – kogo to obchodzi? Konstytucja tego nie zabrania, prawnicy, z p. Przyłębską na czele, będą się spierać, czy takie wybory będą (a potem „były”) powszechne.

Dzisiaj już bym się nie zakładał, że wybory nie odbędą się w terminie. Prezes Kaczyński przybył w czwartek do Sejmu bez rękawiczek i maseczki ochronnej, żeby pokazać, że wszystko jest OK, normalnie i nie widać przeciwwskazań, żeby wybory odbyły się 10 maja. Że frekwencja będzie rekordowo niska, bo część ludzi będzie się bała wyjść z domu do urn – kogo to obchodzi? Pójdzie się do nich z urnami. Że kandydat władzy będzie się wstydził być wybrany nikłą większością? Konrad Adenauer też został wybrany jednym głosem przewagi.

Że rząd będzie się wstydził organizować wybory w trakcie epidemii? Rządy się nie wstydzą. Jeżeli konstytucja na to zezwala, to prezydent, premier czy królowa ma prawo rozwiązać parlament i ogłosić nowy, wygodny dla siebie termin wyborów. A tu nie chodzi o „wykręcenie” podobnego numeru, tylko o dotrzymanie terminu zgodnego z konstytucją. Przecież nie ma władzy  bardziej szanującej konstytucję niż obecna – vide Trybunał Konstytucyjny, KRS, Sąd Najwyższy.

Doszło do tego, że samo słowo „konstytucja” stało się dla niej obelgą. Zwolennicy PiS pierwsi stawią się przy urnach, pozostali, rozproszeni i bez sztandarowego przywódcy, nie są tak zdyscyplinowani i nawykli do robienia tego, co usłyszą rano w kościele.

Nie ma takiej ceny, jakiej Kaczyński i spółka nie byliby gotowi zapłacić za wygraną swojego człowieka 10 maja.