Partacze z Nowogrodzkiej

Szczyt lizusostwa. Prawnik kancelarii prezydenta Andrzej Dera powiedział, że jego zdaniem prezydent Duda jest najlepszym prezydentem od 1989 r. Czy lepszym od Lecha Kaczyńskiego? – Tak, lepszym, ponieważ kadencja prezydenta Kaczyńskiego została przerwana, powiedział minister.

Z jednej strony należą mu się słowa uznania za odwagę, ponieważ dotychczas w obozie władzy obowiązywał przekaz, że prezydent Rzeczypospolitej profesor (koniecznie!) L.K. był najlepszy pod każdym względem, a nawet że był prezydentem tysiąclecia. Składających kwiaty i hołdy pod jego pomnikiem zwalnia np. od obowiązku noszenia maseczek i zachowania dwóch metrów „odległości społecznej”.

Niestety, minister Dera grubo myli się w ocenie swojego pryncypała PAD. To prezydent, który wielokrotnie łamał konstytucję, własny obóz traktuje go per noga (vide powrót Jacka Kurskiego do zarządu TVP), nie stał się autorytetem, budzi konsternację i zażenowanie. Jego najnowszy blamaż to wybór prof. Małgorzaty Manowskiej na pierwszą prezes Sądu Najwyższego, mimo że uzyskała dwa razy mniej głosów (25) niż zwycięzca: prof. Włodzimierz Wróbel.

Ten wybór, acz zgodny z prawem, to niedźwiedzia przysługa dla prof. Manowskiej, za którą już zawsze będzie się wlokła opinia faworyty prezydenta, a nie swojego środowiska. W inauguracyjnym wystąpieniu pani MM apelowała o sądzenie ludzi według ich dorobku, a nie według tego, kto skąd przychodzi. Zgoda, choć przynależność do takiej lub innej organizacji prawniczej coś o poglądach mówi. Po pierwsze, pani MM nie „przyszła”, tylko została przyniesiona przez prezydenta, po drugie – czekamy, aż powie, co myśli o niezależności sędziów od władzy i od polityków.

Szczyt kompetencji. Doprowadzając do upadku najpierw stadninę w Janowie, a następnie stadninę Trójki na Myśliwieckiej, PiS stosuje taktykę spalonej ziemi. Czego się tknie – niszczy. W jednym i drugim przypadku polityczni nominaci bez kwalifikacji w ramach „wymiany” elit i zasady TKM zostali „rzuceni” na ważne odcinki dobrej zmiany – konie i pegazy.

Panowie i panie delegowane do Trójki krok po kroku zmieniali stację na coraz bardziej pisowską przez odpowiednią zmianę ludzi, tematyki, wyrażanych opinii. Trójka z głównego nurtu opinii mediów III RP przeprowadzona została do głównego nurtu propagandy IV RP. Czy to jest wina red. Skowrońskiego, czy red. Świetlika, czy Sobali, Cieślika, czy innych komisarzy – trudno powiedzieć. Mam nadzieję, że ukaże się obiektywna monografia Trójki. Przykład piosenki Kazika pokazuje, że w Trójce panował strach przed dylematem: jak dać fajną piosenkę, ale się nie narazić?

Dokładnie tak było w PRL. Żołnierze Wyklęci – w górę, Wałęsa w dół. Dyrekcja czuje, w którą stronę wieje wiatr. Władza oczekiwała serwitutów, a nie kłopotów.

W redakcji, w której przepracowałem całe życie, takie dylematy były codziennością. Czy wydrukować w odcinkach powieść Sołżenicyna, bo towarzysze radzieccy będą niezadowoleni? Czy drukować recenzję wierszy Barańczaka albo powieści Konwickiego, bo towarzysz Olszowski się wścieknie? Drukować felietony Jerzego Andrzejewskiego, skoro napisał, że jest przeciwnikiem kary śmierci za przestępstwa gospodarcze i Gomułka krzyczał za to na Rakowskiego? Ten strach, że władza może zmarszczyć brwi, stał za decyzją w sprawie piosenki „Mój ból…”.

Kropka w kropkę powtórka z historii PRL. Historia Trójki to kronika wymiany komisarzy. Przychodzi nowy dyrektor z politycznego nadania, jest czujny, zwalnia ludzi, bierze swoich, cenzuruje, ale stopniowo łapie wirusa Trójki, więc z kolei trzeba jego wywalić i znaleźć miejsce dla nowego. Każdy odchodzi w aureoli męczennika, każdy następny dokręca trochę śrubę, żeby się wykazać, aż wreszcie ludzie powiedzieli „dość!”. Dziwne, że tak późno.

Szczyt arogancji to wystąpienie pełnomocnika wyborczego PAD Krzysztofa Sobolewskiego (zapamiętajcie to nazwisko) do Państwowej Komisji Wyborczej ze skargą na pozostałych kandydatów w wyborach prezydenckich, którzy jakoby prowadzili kampanię, zanim marszałek Witek ogłosiła termin wyborów. Skarga dotyczy wszystkich kandydatów z wyjątkiem prezydenta Dudy, który (oczywiście) żadnej kampanii nie prowadzi.

Tymczasem każdy widzi, że czarne jest czarne. PAD jeździ po kraju jak nakręcony, codziennie spotyka się z wyborcami, pardon, z Polkami i z Polakami, bo to jest jego praca, jego ulubiony obowiązek, bo nikt mu tam nie pyskuje – wszyscy klaszczą. A jeżeli w tym samym czasie Hołownia czy Biedroń kupią banana na bazarze, to jest niezgodne z prawem. Jest to taki sam szczyt bezprawia jak karanie mandatem 10 tys. zł (mniej więcej dwie miesięczne pensje!) za brak maseczek czy odległości dwóch metrów pokojowych performerów na Krakowskim Przedmieściu, czy też rozpędzanie gazem garstki przedsiębiorców przez setki policjantów.

Jednocześnie przymyka się oczy na podobne przewiny ze strony najważniejszych osób w orszaku Jarosława Kaczyńskiego na pl. Piłsudskiego. Ileż w tym pogardy dla ludzi. Wstyd!