Gdzie jest połowa Polaków?

W rocznicę stanu wojennego obejrzałem Fakty TVN oraz Wiadomości TVP i nie mogłem się nadziwić. Według najnowszych badań opinii prawie połowa Polaków jest pogodzona ze stanem wojennym (i tak już jest od 20 lat), a druga połowa jest podzielona pomiędzy przeciwników oraz tych, którzy nie mają zdania. Tymczasem ani w Faktach, ani w Wiadomościach nie było ANI JEDNEJ wypowiedzi „pogodzonych”, same głosy ofiar, rodzin, historyków z IPN. Dzień wcześniej słyszałem rozmowy o stanie wojennym z tzw. zwykłymi ludźmi w Programie I Polskiego Radia i także nie było ani jednego głosu, który odbiegałby od tego chóru. Wobec tego nasuwa się pytanie: gdzie jest ta połowa Polaków, która 25 lat po stanie wojennym jeszcze wykazuje zrozumienie dla motywów Jaruzelskiego? (Jedyną „pozycją” w czasie największej oglądalności, jaką widziałem, a która odbiegała od schematu, była wczorajsza rozmowa Moniki Olejnik z prof. Andrzejem Paczkowskim w „Kropce nad i” w TVN.) W naszych pluralistycznych i obiektywnych mediach opinia połowy społeczeństwa nie istnieje.

Jeśli chodzi o mnie, to bliskie mi poglądy znalazłem w rozmowie z Waldemarem Kuczyńskim („Przegląd”). Oto główne tezy, trochę przeze mnie uzupełnione.

1. SYSTEM BYŁ ZBRODNICZY. PRL trzeba bez żadnej okoliczności łagodzącej napiętnować jako system i przygarnąć jako 45 lat rzeczywistości. Odrzucić jako zło systemu narzuconego nam w wyniku II wojny światowej. I przygarnąć przez rzetelną ocenę tych 45 lat i ludzi, którzy w nich żyli i działali.

Jak patrzę na to, co się dzisiaj wypisuje o tamtych latach, za sprawą części historyków IPN i publicystyki prawicowej, zaczynam być obrońcą PRL.

2. STAN WOJENNY BYŁ NIEUCHRONNY jako zderzenie wolnościowych, demokratycznych aspiracji narodu z systemem narzuconym przez aliantów, przez ZSRR. Przy okazji rocznicy stanu wojennego dziwi mnie, że jest on rozpatrywany, jak gdyby został ogłoszony w Szwajcarii czy w Nowej Zelandii. Przecież stan wojenny był logiczną konsekwencją historii i geografii. Nie spadł z nieba, dla każdego myślącego człowieka – od Watykanu po Biały Dom – jego groźba wisiała, a za nim kryło się jeszcze gorsze niebezpieczeństwo. Kto wtedy żył – ten to pamięta. I dlatego (a nie z umiłowania do ZOMO i żandarmerii), bierze się trwające do dziś zrozumienie połowy Polaków dla Jaruzelskiego.

3. STAN WOJENNY BYŁ ZBRODNIĄ nie do ukarania, ponieważ był jak wyrzucenie dziecka przez okno z płonącego domu. Oznaczał śmierć, rannych, aresztowanych, pobitych, osamotnionych. Ale – i tu zgadzam się z Kuczyńskim – „żaden naukowiec ani sędzia nie może odrzucić hipotezy, że uratował nas od wielkiej katastrofy. (…) Nie ma przypadku, by rewolucja – a „S” była rewolucją narodową, wyzwoleńczą – zatrzymała się i zawarła kompromis z królem, z władzą. (…) Jest rzeczą niewyobrażalną, żeby Rosja Breżniewa, mając wszystkie karty w ręku, zgodziła się na rządy „S”, czyli na de facto zlikwidowanie swego statusu supermocarstwa. (…) Stan wojenny był najmniej złym wyjściem z ówczesnej sytuacji. I bez względu na to, jakimi motywami kierował się gen. J., decyzją o stanie wojennym uchronił Polskę od jeszcze większego nieszczęścia. Choć nie bronię PRL, bronię decyzji gen. J.”
 
 
Do tych opinii dodałbym jeszcze dwie. 1) Choć dzisiaj, w dokumentach, nie ma dowodów na to, że Sowieci by na pewno wkroczyli, to wówczas istniał dramatyczny nacisk i przesłanki, że do takiej tragedii mogło dojść. Nie można jednym tchem mówić, że władza była z sowieckiego nadania i dziwić się, że nie poszła na wojnę z Sowietami. Żadna władza, która wypowiedziałaby wojnę Sowietom, nie mogła liczyć na aliantów. 2) Ma rację prof. Paczkowski, autor „Wojny polsko-jaruzelskiej”: Stan wojenny był wszystkim na rękę: Moskwie, bo Polacy załatwili sprawę swoimi rękami; Waszyngtonowi – bo nie brała w tym udziału Moskwa, czyli nie trzeba było reagować inaczej niż słowami; „Solidarności” – ponieważ do końca skompromitował się system, który musiał się bronić czołgami. Dodajmy: także Stolicy Apostolskiej, ponieważ nie doszło na większą skalę do rozlewu krwi bratniej. I wielu Polakom, którzy mieli jeszcze w pamięci Budapeszt 1956 oraz Warszawę 1944.

Szkoda, że media – zwłaszcza publiczne – nie dopuściły do głosu połowy Polaków. Ale to i tak postęp w porównaniu ze stanem wojennym.