Czerwony listek figowy

Po spotkaniu z Tomaszem Wołkiem w Salonie „Polityki” w Sopocie pewien dżentelmen zapytał mnie, kiedy przestaniemy zapraszać do Salonu komunistów. Obiecałem poprawę, ale pomyślałem, że my komunistów nie zapraszamy – sami się pchają. Weźmy takiego Wołka: niby opozycja demokratyczna, niby Ruch Młodej Polski, niby konspira z Jarosławem Kaczyńskim, niby redaktor prawicowego, tzw. wołkowego, „Życia”, które było wylęgarnią pampersów, obnażyło rzekome „wakacje z agentem” Kwaśniewskiego i inne zbrodnie lewicy, a gdy przyjrzeć się bliżej – Wołek to komuch, po prostu komuch, który nie zostawia na IV RP suchej nitki, w dodatku pisuje do „Gazety” i do „Polityki”.

Wołek w Salonie to jednak małe Miki. Okazuje się, że zagrożona jest Telewizja, zwana nie wiadomo dlaczego Publiczną. Zamiast tego, by mieli tam swoje programy wyłącznie porządni, obiektywni publicyści, jak Jan Pospieszalski czy Anita Gargas, zamiast tego, by komentatorzy reprezentowali szeroką gamę poglądów od Semki do Zaremby, prezes Urbański uchyla drzwi przed Sławomirem Sierakowskim, w porównaniu z którym Wołek to czarna reakcja. Alterglobalista Sierakowski to największe zagrożenie ze strony lewicy od czasu Kwaśniewskiego. Dotychczas nie znaleziono jego teczki w IPN, nie ma świadków, że należał do KPP ani do PZPR, kariery nie zrobił w PRL, nie udało się ustalić jego powiązań z Orlenem ani z WSI, w dodatku postępuje podstępnie i metodycznie. Nie działa w młodzieżówce SLD, tylko udaje krytyka literackiego, mędrkuje, filozofuje, publikuje, wydaje podobno niemoralny kwartalnik „Krytyka pornograficzna”. W centrum Warszawy założył „ośrodek wymiany myśli” REDakcja (zwracam uwagę na znaczenie pierwszych trzech liter). Przebiegły ten młodzieniaszek zabawia się z panienkami różowych obyczajów – Kingą Dunin, Kazią Szczuką, Magdą Środą, Agnieszką Graff, jednym słowem – prowadzi czerwony harem. Jego eunuchami są osobnicy, którzy udają publicystów, jak Jarosław Makowski (specjalizuje się w sprawach kościelnych, ale nie dorasta do pięt bpowi Terlikowskiemu z „Rz”) czy Maciej Gdula.

W sumie tworzą jaczejkę, zwaną dla niepoznaki „Krytyką Polityczną”, która urządza prezentacje filmu o Karolu Modzelewskim, lansuje komunistów w rodzaju Józefa Piniora, a ostatnio wydali czerwoną książeczkę pt. „Krytyki Politycznej Przewodnik Lewicy”, gdzie wypisują herezje. Że homofob nie ma prawa głosić swoich opinii, że usunięcie religii ze szkół nie byłoby naruszeniem konstytucji, że gułag to nie lewica, że w Polsce nie może powstać „druga Nokia”, bo ministrem edukacji jest Giertych, że wspólny, europejski podręcznik historii to nic złego, że Niemcy i Francja nie zagrażają Europie, że pomniki – owszem – należy burzyć, ale tylko niektóre, np. pomnik Dmowskiego, że kobiety mają jeszcze inne prawa poza rodzeniem dzieci, gotowaniem i zmywaniem, że wreszcie zagrożeniem są dzisiaj to liberalizm, konserwatyzm i populizm. Zamiast skrótu PZPR, sierakowianie używają skrótu LGBT (lesbijki, geje, biseksualiści, transseksualiści). Dla sierakowian najważniejsza jest „wojna o idee”, nie ukrywają, że głównym celem lewicy jest wprowadzenie do sfery publicznej trzeciego (obok liberalnego i konserwatywnego) języka, m.in. w mediach, i tym samym zakorzenienie go w świadomości obywateli. Dlatego wyciągają swoje macki w stronę TVP.

Sierakowianie to najlepsze, co od lat przydarzyło się lewicy, dlatego LPR i prawicowe media słusznie podnoszą alarm na samą myśl, że „Krytyka Polityczna” mogłaby mieć swój program w TVP (program notabene ryzykowny, gdyż może okazać się niewypałem, ale „striemitsja nada”). Przypuścili na Urbańskiego taki atak, że ten musi się tłumaczyć, iż jeszcze nic nie wiadomo, że jednocześnie negocjuje programy z Joanną Lichocką, Grzegorzem Górnym i Rafałem Ziemkiewiczem, którzy nie ukrywają swoich prawicowych przekonań. Jest ich już w mediach publicznych tylu, że właściwie nie wiadomo, po co ten Sierakowski? Chyba tylko po to, żeby można było mówić o pluralizmie TVP. Zapytam jak ten pan w Sopocie: Kiedy przestaniecie zapraszać komunistów?